gdzieindziej potrzebniejszym niż tu, wziął za czapkę drżący:
— Bierzcież spuźciznę, łakomcy! — zawołał groźno — bierzcie grosz cudzy, sierocy, a jeśli pomsta niebios za zgwałcenie woli tego, któremu wydzieracie zapracowaną cząstkę, by ją sobie przywłaszczyć, spadnie na was i dzieci wasze... pamiętajcie żeście na nią zasłużyli! Ja pójdę i zeznanie moje złożę przed właściwym urzędem. — Odwrócił się i wyszedł, a pani Pękosławska krzyknąwszy padła na krzesło wołając — mdleję! mdleję!
Pan Fryderyk jednak po ratunek dla kuzynki pójść się obawiał, aby przez ten czas wytrzeźwiona nie przywłaściła co sobie ze spuścizny po nieboszczyku. Jakoż i potrzeby nie było, bo radczyni po chwilce przyszła do siebie poczynając od łajania:
— A to mi śliczny ksiądz! co to on myśli po staremu klątwą nam grozić, że jakiejś tam faworytce, co za życia kradła, po śmierci nie chcemy się dać obedrzeć?.. Impertynent! patrzajcie ich! Spisek tu sobie widzę uknuli na nas! Człowiek coby miał się pocieszyć to się jeszcze natrapi i nagryzie... I ta mi występuje, że nic nie potrzebuje, heroina! słyszysz ją... także do perory! Ale to temu z oczów patrzy co za jedna.
Pan Fryderyk dawał za siebie mówić kuzynce, nie czując w obowiązku wywnętrzania i potakując jej tylko kiedy niekiedy różnego tonu i głosu chrząkaniem...
Sam na sam pozostali tak z sobą spadkobiercy, bo żadne ze sług przyjść do nich nie chciało w pomoc, gdy w dziedzińcu wózek zaturkotał i przed folwarkiem stanął. Ciekawy pan Fryderyk pobiegł do okna i najrzał, że Dosia nań siadała a szlachcic jakiś miał powozić; był to pan Paweł, wczoraj przybyły do Sadogóry, który na rozkaz proboszcza wybierającą się piechotą sierotę wziął z sobą, tymczasowo mając ją zawieźć do siebie, nimby się coś obmyśliło dla niej.
— Któż to jedzie? — zapytała się Pękosławska.
— A to tę sierotę wywożą, czy co, — odpowiedział Fryderyk.
Jejmość zamyśliła się i błysnęła oczyma.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/51
Ta strona została skorygowana.