Ledwie zobaczył Pękosławskę schwycił się do niej z wózka z podniesionym batogiem:
— Z waszego to zapewne rozkazu rozbój się robi po drogach i spokojnych ludzi napadają te łotry, — wrzasnął — a wiecie wy czem to pachnie? zbójcy jacyś!
— Panie Fryderyku, broń mnie! po wójta posłać! a trzymajcie ich, bo uciekną... złodzieje! złodzieje! nie puszczać...
Tu tłumem zwabiona czeladź, ludzie wiejscy, którzy byli świadkami tej burdy, przejezdnych kilku, co żyło zalało w okamgnieniu dziedziniec, krzyk i wrzawa powstała, a pan Fryderyk zląkł się niezmiernie i pobladł jak chusta. Radczyni nieustraszona wcale krzyczała sobie, Paweł sobie, i niewiedzieć na czem by się to było skończyło, bo za szlachcicem i gromada warczeć zaczynała na przybyszów, gdy proboszcz, który się był wstrzymał przed jedną z chat, dowiedziawszy się o tem, ukazał się w samą porę, uśmierzając zajątrzonych.
Właśnie Grześ z rozkazu swej pani wyrzucał z wózka węzełki pana Pawła, bo Dosia ani na zawinienie palca nic z sobą nie wzięła, i szukał próżno mniemanych skarbów, gdy ksiądz stanął w ganku. Radczyni zajadle trzęsła i wyrzucała, ludzie się śmieli... niewiedzieć jak było tę scenę nieprzyzwoitą zakończyć.
— A! pani! — rzekł ksiądz — dziecku i sierocie wyrządziliście krzywdę, która wychodzi na tryumf i zwycięztwo, ale siebieście skrzywdzili podejrzeniem tem najsrożej... godziłoż się to, godziło? Bójcie się Boga! Ludzie patrzą i szydzą z chciwości waszej, mająż was potem szanować?
Chodź waćpanna — rzekł do Dosi — otrząśnijmy proch z nóg i przebaczmy im, bo nie wiedzą co czynią.
Pan Paweł nie tak po chrześciańsku obszedł się z radczynią, którą po odbytej rewizji popchnął nawet i złajał, i byłoby przyszło do czegoś gorszego, bo się słudzy za panię ujmować chcieli, a ludzie cudzy za szlachcicem; ale Pękosławska uszła z placu zawstydzona, a pokrzywdzony nafukawszy się do syta i pogro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/54
Ta strona została skorygowana.