z ojcem, której się domyśleć nie mogły, i na rękę to było matce, która starszą zawołała żywo, żeby izdebkę za kuchnią dla panienki przyrządzić. Piękność Dosi, jej smutek i łzy, obłąkanie jakieś, tak ujęły za serce wszystkich, że w chwili powyrzucano z jednego wolnego w domu kątka stary jakiś sprzęt, który tam leżał, otworzono okno, zasłano łóżko i zaprowadzono sierotę, zostawując przy niej do posługi i dozoru Kachnę, litościwe dziewcze, rade bardzo, że wśród jednostajnego ich życia było się czemś nowem zająć i ożywić.
Agata tymczasem wzięła męża na spytki i wciąż ręce łamiąc, a na rany Chrystusowe wykrzykując, słuchała opowiadania jego o Sadogórze i zaszłych w niej wypadkach. Petrysia, Julka, Szymon i dwóch nawet sąsiadów, zwabionych wieścią, że Paweł kogoś z sobą przywiózł, zeszli się do pierwszej izby rozpytywać go ciekawie; i nuż wyrzekać na niegodziwych krewnych... Żywo to wzięli do serca wszyscy, a krzywda wyrządzona Dosi i panu Pawłowi razem niezmiernie ich obeszła. Porzucono wszelką robotę słuchając Pawła, który w zapał wpadał i po kilka razy jedno ze szczegółami najmniejszemi powtarzał.
Dosi tymczasem sen skleił powieki ledwie głowę do poduszki przyłożyła i Kasia napróżno próbowała ją rozgadać — znużenie, płacz zmogły i obaliły, a młodość, która z taką potęgą wyczerpane siły nagradza, ujęła ją snem ożywczym, odganiając natrętne marzenia, coby spoczynek potrzebny zatruć jej mogły.
W bladą jej piękną twarz długo i z podziwem cichym wpatrywała się wiejska dziewczyna, dziwując się nigdy niewidzianemu jej wdziękowi, i czując upokorzoną, choć dotąd ona także miała się za piękną... Lecz czemże była ta krasa młodości i świeżości, przy anielskiej twarzyczce Dosi, zdającej się pod tą słomianną strzechą z nieba zstępującem zjawiskiem?