Ażeby wyżyć żywotem naszego ludu prostego, naszej szlachty zagrodowej, potrzeba albo mieć w sobie prostotę i pracowitość, lub wielkie zasoby uczucia i myśli. Mało kto jest zdolny pojąć ich, ocenić i wytrwać z niemi, ograniczając się maluczką liczbą żywiołów, jakie się tu spotrzebowują. Najmniej właśnie potrafi ich pojąć człowiek, który ma się za wyższego od ludu, a w istocie jest może tylko zepsutszym i rozpieszczonym.
Wychowanie taką na nieszczęście uczyniło Dosię, którą dziwaczna losu przemiana rzuciła w świat zupełnie jej obcy. Pielęgnowana niegdyś i przez nieboszczyka pana Czeszaka niezmiernie rozpieszczona dziecina, nadzwyczajnej piękności swej, dowcipowi żywemu i uroczemu wdziękowi winna była, że ją kochali, nadskakiwali jej wszyscy od maleństwa. Nieznani rodzice przelali w nią ze krwią gorącą i temperamentem niepohamowanym, jakąś dumę i śmiałość, jakieś pragnienie wzniesienia się i uczucie goduości dziwacznie się często objawiające. Osierocenie i pochodzenie niewiadome dozwalało marzyć, skarżyć się i czuć pokrzywdzoną, i wyrobiło w niej żądzę przygód, wiarę w tajemnice, jakąś nadzieję cudownego podźwignienia ze ze stanu, w którym zostawała. Maluczkiem dzieckiem przywiózł ją był pan Czeszak do Sadogóry i hodował z taką troskliwością i staraniem, z tak ojcowskiem uczuciem i uwielbieniem ślepem, że miłość ta nie dozwoliła mu nigdy zwrócić uwagi na to, co groźnem mogło być dla przyszłości i niebezpiecznem w późniejszem rozwinieniu charakteru. Uczynić jej życie jak najsłodszem, jak najprzyjemniejszem, było zadaniem biednego ojca przybranego. Dosię pieszczono tylko i spełniano jej rozkazy nawet najdziwaczniejsze, a kiedy czasem proboszcz lub kto z przyjaciół naganiał to staremu, pan Czeszak odpowiadał:
— Pozwólcież mi jej choć te pierwsze chwile życia ozłocić, Bóg wie co gotuje życie!
Widocznem było dla Dosi, że opiekun wiedział o jej pochodzeniu; nie uszło żywego oka podobieństwo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/61
Ta strona została skorygowana.