jącego dowiedziała się o śmierci jedynego pozostałego opiekuna, proboszcza... Zmartwienie go dobiło. Sadogórę rozerwali dziedzice, których się już kilkunastu później wynalazło.
Dosia miała ciągle nadzieję, że starania proboszcza muszą jej wyjednać oddanie należności z Sadogóry, i niecierpliwiła się nie odbierając od niego wiadomości, ale im dłuższy czas w milczeniu upływał, tem się więcej ugruntowała w przekonaniu, że skuteczna wreszcie przyjdzie odpowiedź. Nie powiedziała jej Jadwiga, nie chcąc martwić, ani o chorobie księdza, ani o jego śmierci, którą przerażona utaiła, sama nie wiedząc co się z Dosią stanie, i jak ten nowy cios przetrwa. Nawykła pieścić sierotę, nie miała odwagi powiedzieć jej że wszelka dla niej nadzieja została stracona, że potrzeba było myśleć o przyszłości i pracować nad nią... sama tymczasem gubiła się w myślach nad tem, co Dosi poradzić i jak nią pokierować było można. Dłuższe siedzenie u Trawińskich do niczego nie prowadziło, Dosia dla nich była ciężarem, i na łasce ubogich pozostając, narażała się w ostatku na wyczerpanie ich miłosierdzia. Mogli pomyśleć i powiedzieć, że pracować powinna jak drudzy na chleb powszedni, a nie cudzy ciężko zahorowany odjadać. Nieboszczyk Czeszak mało z kim żył i widywał się, dobrowolnie usuwał się od świata i towarzystwa, i unikał z nim stosunków, Dosia więc nie miała ani znajomych, ani przyjaciół. Jechać prosić gdzieś dla niej miejsca, przytułku... wzdrygała się biedna staruszka... widziała, że wreszcie pieszczone dziecię musi pójść służyć ciężko i poniewierać się u obcych, a wciąż czekała z nieba nadzwyczajnej pomocy jakiejś, ułudzona wiarą, jaką Dosia także miała w cudowne polepszenie losu.
Często tak nam przywykłym już do jednego stanu, gdy nieubłagane okoliczności strącą z niego, wyrwą co najdroższe, pozbawią cośmy na wieki zdawali się po-