zachodzili, szukając cienia i chłodu. Kapliczkę i gaj ten święcie szanowane przez wszystkich, choć ogrodzone nie były, omijali nawet pastuszkowie odganiając od nich bydło, które się tu nigdy nie pasło. Prześliczna też murawa, macierzanki i polne kwiaty okrywały tę oazę, do której Dosia bardzo chodzić lubiła, modląc się przed N. Panną, lub długie godziny pędząc w zamyśleniu i marzeniach.
Jedno jej tylko zrazu przeszkadzało, spotkanie się ze starą kobietą, która zwykle także dla jałmużny pod kapliczką całe dnie przesiadywała. Miejsce to od lat dziesięciu czy więcej zajmując żebraczka miała je za swoje, i żaden wędrowny dziad, nawet w czasie odpustu w Trawnej, zabrać go jej nie miał prawa. Nie łatwo to było z tak zwaną Warszawianką, bo tak ją wszyscy, choć imię miała Aniela, a rodem była Trawińska, przywykli już przezywać; krewnych miała wieś całą, ale się nie bardzo przyznawano do niej, choć ją żywiono i utrzymywano, bo żyła na łasce szlachty, i jak po swoje przychodziła do każdego po chleb i strawę, a nawet przyodziewek, gdy go zabrakło, dawać sobie kazała.
Wyszczekana, śmiała, kłótliwa i bezwstydna, warszawianka choć już sześćdziesiąty rok liczyła i dobrze była stara, chodziła jeszcze wiele, gadała więcej jeszcze, a kijem nie tylko psom ale i człowiekowi potrafiła się obronić. Z jej postawy wyniosłej i rysów marszczkami pokrytych ale regularnych, znać było dawną piękność, z mowy życie w stolicy, w której w istocie dosyć długo przebywała. Umiała się wygadać, ludzi znała dobrze, nie brakło jej konceptu, a pod chwilę i wesołości, a że prawdę mówiła nie obawiając się nikogo, często przykrą, oszczędzano ją zawsze z obawy złego języka. Stara nocowywała to tu, to ówdzie po chatach, bo gdy się do kogo wparła, zajmowała ławę jak swoją i o pozwolenie nie pytała; rano szła na wódkę do arendarza, a kieliszek lub dwa żyd dać musiał lub kto z przechodzących kupić, potem za kij ująwszy, jak tylko powietrze było znośne, ruszała pod
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/69
Ta strona została skorygowana.