Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

znawała z daleka po chodzie i minie każdego, często umiejąc zgadnąć kto, po co i z czem gdzie szedł lub jechał.
Gdy po raz pierwszy Dosia poszła do owej kaliczki i zastała tam warszawiankę, już ona doskonale uwiadomiona była o sierocie i życie jej tak znała jak swoje, a co więcej domyślała się charakteru i umiała do niej przemówić prosząc jałmużny, tak słodziuchno, że Dosia nie mając grosza przy sobie, dała jej jakąś chuścinę... Nie zraziła jej żartem i szyderstwem, nie wystąpiła przed nią z wesołością niewczesną, nie starała rozbawić nawet, ale wzdychała z nią razem.
— Siadajcie tu sobie w cieniu i chłodku, moja śliczna panieneczko — rzekła — tu będziecie spokojni i popłaczecie sobie do syta, bo łzy także potrzebne, kiedy na sercu ciężko... na to je Pan Bóg dał, żeby się niemi ujęło bolu człowiekowi... Ja wam przeszkadzać nie będę, bo ja się tu po cichu modlę do matki Najświętszej, za wszystkich Trawińskich... Wam tam u Pawła, choć to dobre człeczysko, pokoju nie dają: Agata lamentuje jakby ją na krzyż przybijali, Kachna zęby szczerzy do Szymona, Petrysia patrzy w okno, czy nie jedzie Salezy, a Julce w głowie łakocie... chłopcy też gbury... a gwar... a swar... ot tu sobie spokoju użyjcie...
— Ale zkądże wiecie?
— E! czy to ja tyle tylko wiem! — odparła warszawianka — zapytajcie o co chcecie, to wam jak litanję wyśpiewam, bo ja tutejsza, i nie darmo mi dał Pan Bóg oczy, choć stare, ale bystre...
Dosia pierwszego dnia jakoś rychło usunęła się od żebraczki nie chcąc pospolitować, a warszawianka niby nie zważając na nią, zaspiewała sobie godzinki odwróciwszy się... później jeszcze unikała natrętnej gaduły, ale w końcu przywykłszy do niej powoli, jakiejś doświadczała pociechy i rozrywki, gdy jej trzy po trzy pleść zaczęła. Babie także chciało się pogadać i rada była dziewczęciu, przypochlebiając mu się bardzo zręcznie, aby go nie odstraszyć. — I tak Dosia niemal