Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

— Cóż to pomoże że ciągniecie... nie mówię że jest nam cokolwiek ciężarem — bośmy nie dostatni, a panienka wychowana nie do naszego ościstego chleba — ale dla niej samej...
— Juścić by zapewne powiedzieć było potrzeba... ale Jadwiga się stracha, a i ja jej żałuję...
— A toć i ja nie z kamienia mam serce; ale przecie raz przez to przejść potrzeba i oznajmić jej, żeby sobie wszelakie państwo wybiła z głowy, a poszła pracować... Wszak to dawniej i królowie po żebraninie chodzili... Nie będzie miała nic, jedyny opiekun jej, proboszczysko poczciwy umarł, to nie ma co zwlekać, potrzeba jej o tem powiedzieć. A do tego Pawle i nam ciężko... bo to nie dorobi nic, a trzeba jej dogadzać, i niech to będzie Panu Bogu niewymowne, na którego się to chwałę czyni — ale nam ciężko.
— O! i ja to wiem że ciężko — odpowiedział Paweł — ale nie już ja albo i ty pójdziemy jej to powiedzieć. A cóż ona pocznie z sobą?
— Co? świat szeroki... poszłaby służyć... nie można inaczej, bieda gorzej niewoli... darmo nikt chleba nie da.
Więcej nie potrzeba było Dosi, którą te słowa jakby ze snu rozbudziły; porwała się żywo i wybiegła szukając Jadwigi, rozogniona, zrozpaczona, nie pojmując jeszcze swojego położenia, ale dostatecznie domyślając się go ze śmierci proboszcza...
Stara właśnie nadchodziła, powoli się włokąc o kiju, gdy w bramie ujrzała Dosię, nadbiegającą z załamanemi rękami i zapalonemi oczyma.
— Na Boga, Jadwigo! na co te tajemnice przedemną? ja wiem wszystko! Myśmy ciężarem tym biednym ludziom! Ja nic nie mam i mieć nie będę... proboszcz nie żyje... mnie trzeba iść ztąd...
Te słowa, wywołane w obłąkaniu jakiemś, niezrozumiałe, gorące, przestraszyły staruszkę, która przysiąść musiała aby nie upaść i rzewnie płakać zaczęła.
— Zkąd-że to wiesz? — zapytała — któż to panience powiedział?
— Kto? słyszałam rozmowę Pawłów... domyślałam