Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

ratujcie! co ja tu jej z moją biedną głową pomogę?... Ona się Bóg wie gdzie wyrywa i ani chce zrozumieć, że tak samej pójść nie można.
— Z Bogiem wszędzie! — rzekł Piotr lakonicznie — ale cóż to panienka myślisz, tu już nie ma co w bawełnę obwijać... Proboszcza wziął Chrystus do chwały swojej... ci dziedzice nic nie dadzą, bo sami między sobą się tam jedzą że strach patrzeć... potrzeba o sobie myśleć i pracować...
— Dziś... jutro... idę ztad — zawołała Dosia — pójdę do miasta, znajdę służbę...
Piotr zamyślił się kiwając głową.
— Do miasta? ba, ba! byłoby to dobrze, ale... gdzie to się panience na to morze puszczać! bez łodzi i wiosła... jest tu przecie kilka domów, w którychby pannę przyjąć mogli, a na wsi bezpieczniej... i łatwiej.
— Nie rozumiem niebezpieczeństwa — zawołała Dosia — a że nie łatwiej mój Piotrze to pewna. — Gdzież, u kogo mnie tu umieścicie, kiedyście musieli szukać biednych Trawińskich, żeby na tych dni kilkanaście schronienie mi zapewnić...
— Ale jakże się ona do miasta dostanie... bez grosza! — przerwała Jadwiga do Piotra się zwracając.
— Ja muszę do Warszawy — dodała Dosia — muszę!
— Dostać się może, kto chce — rzekł Piotr ciszej — ale co po tem?... kto za pannę zaręczy, żeby ją przyjęto w uczciwym domu, a kto powie pannie, jaki uczciwy, żebyś nie trafiła na niedobrego, czego po świecie huk!
— Otóż to jej mów — podchwyciła Jadwiga — to jej mów... jak się dostanie tam daleko, oczy jej nasze więcej nie zobaczą... tu w okolicy, choć nas dwoje, możemy nad nią czuwać... a tam...
— Pan Bóg — zawołała Dosia zniecierpliwiona... — ludzi złych mniej jest w istocie niż się nam zdaje... a każdy poczciwy uwierzy mi.
— Lepiejby było zostać na wsi — dorzucił Piotr.
— Nie mogę, nie chcę, nie zostanę... pójdę piechotą — nastawała Dosia — tu dla mnie nie ma miejsca...