— Dalibyście pokój śpiewaniu... a to pannie Dorocie może być nie miło, bo oto słyszę płacze... — przerwał starszy Trawiński, któremu Dosia bardzo była do smaku... — jutro się wybiera!
— Sierota! sierotka — zawołała warszawianka kiwając głową, — tobie widzę podobała się gładka twarzyczka... nie zły gust! ale ten kąsek nie dla waszeci! daj pokój, głowy sobie nie nabijaj, to darmo... Nie dla psa kiełbasa...
Chłopcy się rozśmieli, a Trawiński zaczerwieniał.
— A cóż to się stało? — spytała żebraczka... — dokąd ona myśli!
— Ot tak... w świat... mówi do miasta, do Warszawy.
— Dobrze mówi — odezwała się warszawianka. Co to myślicie? Jak w ogrodzie ogórki narosną, to lepsze zawsze na targ wywożą... czego jej na wsi siedzieć? co ona tu wyczeka? Tam niechno się pokaże... chyba by ludzie oczów nie mieli i pomniszyli się wszyscy... to ją złotem zasypią...
— I co bo ty pleciesz! tfu! — ofuknął się Trawiński... Co to ci się zdaje... ma pójść oczyma frymarczyć, jak ty, a na dobre ci to poszło! toć przecie pańskie dziecko, uczciwa dziewczyna...
— A jak byś milczał to byś rozumniej zrobił! — zawołała stara... ej! ej! Ona nie potrzebuje nic niepoczciwego robić, a taki z tą twarzyczką lepiej jej będzie niż gdyby do was była podobna... zaraz któś spójrzy i pożałuje... Pańskie dziecko! to się wie, ale to tylko bieda, że rodziców nie ma... takich pańskich dzieci pełno u Dzieciątka Jezus... Nie żałujcie wy jej, da ona sobie radę lepiej od nas! główka nie dla proporcji, a śmiała... potoczy się jak kula.
— Aby nie w rów... — dodał starszy chłopak wzdychając... — bo to nie nowina zginąć w mieście.
— A na wsi? — zapytała warszawianka — oj! oj! jakie wy tu poczciwe! ha! ha! jakbyście nie moi bracia byli, i ja was nie znała! a chcecie to wam policzę, ilu z was co roku idzie djabłu na strawę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/82
Ta strona została skorygowana.