wsze głosowi wewnętrznemu nie wierzy, choć tysiąckroć oznajmił mu nieznane i wyprorokował tajemnicze?
Ten siódmy zmysł, czy władza ducha, jednym dana tak obficie, drugim całkowicie ujęta, w świeżych duszach, w drażliwych organizacjach, w wyjątkowych położeniach spotęgowuje się ogromnie. Dosia nią wiedziona jechała do przeznaczeń swoich, i część ich z poza mgły widziała już przed sobą: otaczał ją gwar jakiś i tłumy... oczy zwracały się na nią... ręce wyciągały... jedni nastawali na nią, drudzy jej bronili... padała i podnosiła się, płakała i uśmiechała... strach ją ogarniał, przepaście otaczały i więcej w tem przeczuciu przyszłości było widziadeł straszliwych niż wesela i spokoju... a jednak coś jakby siła niezwyciężona, ciągnęło ją tam, tam... gdzie przeznaczono jej walczyć, cierpieć... i spełnić nalaną czarę żywota.
Od Miłośnej już czujesz Warszawę, zbliżając się do niej, choćbyś nie wiedział, że to wielkie miasto przysuwa się, poznasz po okolicy, że tam za lasami jest zbiegowisko ludzi i jakieś ognisko jakiegoś życia. Stolica wypija wszelką samoistność, z otaczającego ją kraju widzisz, że tu żywot nie wystarcza sam sobie jak dalej w głębi prowincji, wszystko dąży do niewidomego środka, odwraca się ku niemu, zmierza, biegnie, spieszy, patrzy w jego stronę. Fizjognomja nawet wsi zmieniona, coś tu już pachnie miastem, w powietrzu przelatują dziwne wonie zgnilizny, podejrzane zapachy jadła i wyziewy fabryczne; wiatr przynosi pomięszane, starte, nieodgadnione cząstki ulatniającego się życia gromady ludzi; budowle mają jakiś pozór kamienic, trawa obsycha pyłem nieustannym pokryta nad drogami, lasy zwarzone gorącym oddechem miasta, karłowacieją i bledną. Spojrzawszy na ludzi, dobitniej jeszcze widzisz różnicę dwóch światów, wiejskiej ciszy i potężnego gwaru kotła, w którym smaży się nie wiem czy strawa dla miljonów, czy powolna trucizna. Znika