swoją na pniu jeszcze. Wszyscy tu zmęczeni sobą i ludźmi, ocierają się, unikają lub chciwie szukają na coby się chwilowo przydać sobie mogli. Frymark jest wszędzie... ci wiozą na sprzedaż ziarno, tamci napój, ów bydlę, a wszyscy siebie w dodatku...
Od najdawniejszych czasów uznanym jest faktem, że zepsucie szerzyło się zawsze z wielkich tych ognisk, które zwano miastami; dziś dopiero na obronę ich znaleziono, że one są wielką machiną wyrabiającą umysłowe życie, postęp, przemysł, że jednoczą rozpierzchłych, skupiają siłę i kierują żywotem kraju. Ale nie postrzegamy w nich tych zbawczych żywiołów i potęgi; wieś może, ściśle biorąc, obejść się o siłach własnych bez tych obozowisk, one bez niej trzech dni by nie wyżyły. Słowiańskie stare targowiska i mieściny rolnicze są już najwyższym wyrazem tego, czego po nich żądać można; dalej panuje w nich element cudzy nam, niemiecki i zgubny. Miasto przerastając w olbrzyma, staje się polipem i ssie tylko coraz więcej soków żywotnych, w zamian nic nie dając posilnego. Za zdrowe zboże nasze przysyła nam podejrzane swe zamorskie towary dziesięćkroć pofałszowane nim będą użyte, i za chleb daje przysmak zatruty. W tym ścisku ludzi połączonych węzłem interesu i przyjemnostek, wyrabia się obojętność na wszystko, a za gwarem nie słychać Pana Boga.
Po za nami zostały ostatnie pasma lasów, osłaniające stolicę, otworzyła się przestrzeń, i w dymach, w parach widać już piętrzące się mury, ściśnięte domy, daleko rozsunięte budowle. Jak ostatnie wzgórza przebywszy, gdy staniesz nad brzegiem morza, poczujesz w piersi słone jego powietrze, tak i tu, gdy cię zawieje wyziew miasta, musisz przywyknąć do oddychania tą mięszaniną, w której tysiące pierwiastków coraz nowemi wpływy cię draźni.
A każda z tych cząstek niewidomych przynosi z sobą jakiś atom, który krew twoją pożera i duch żywiony nią karmi nieznacznie... Jakaś gorączka zrazu obejmuje cię i rozżarza: nie pojmujesz zmiany, bronisz się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/88
Ta strona została skorygowana.