Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

nie go napisać, i ktoby dziś chciał go przyjąć? Fantazja pisze każdemu z nas księgę praw i zmienia ją, doskonali, psuje, drze, dopełnia jak się jej podoba...
E sempre bene? nie powiem, — ale że nam tak wygodniej to pewna; żyjemy w chwili przejścia, korzystajmy z niej póki trwa, i pozwólmy sobie jak w zdobytem mieście kilkogodzinnej hulanki. Tylko co nie widać jak jutro lub pozajutrze, przy huku dwudziestocztero-pieśniowej epopei, wystrzałach ód i trąbach dytyrambów wprowadzą nam wygnaną dynastję Arystotelesową i porządek... czekając więc na tę chwilę z gotowością i rezygnacją, niech nam wolno będzie użyć teraźniejszej... A zatem kończymy nawias i poczynamy część drugą.



W szlacheckim dworku, w pierwszej izbie, której wszystkie okna były powyjmowane, na tapczanie okrytym kobierczykiem staroświeckim, w drewnianej, czerwono pomalowanej trumience leżało ciało starca, którego głowa typu, jakiego już dziś nie widać, spokojnego snu wyraz nosiła.
Obnażone czoło wysokie, potrząśnięte siwizną, duży wąs biały, od zżółkłej twarzy odbijały kolorytem... nieboszczyk zdawał się drzemać tylko, tak nic cierpienia i boleści nie było na tem licu, na którem ręka śmierci wyryła co życie ukrywało w głębi duszy. Skromna była i trumienka i pogrzebowy przybór i odzież zmarłego... na nim kapota granatowa na drobne jedwabne śpięta guziczki, pas stary słucki, a w rękach mały krzyżyk drewniany z wizerunkiem Chrystusa... Cztery świeca kościelne paliły się w nogach i głowach, gdzie cynowy stał krucyfiks... Dwie babki i organista to coś śpiewali z cicha smętnym głosem, to ciszej jeszcze rozmawiali, zieloną gałęzią opędzając muchy od twarzy staruszka...
We drzwiach, w dziedzińcu nie było prawie nikogo, choć śmierć zawsze prawie sprowadza ciekawych... znać kilka dni upłynęło już od zgonu, i ludzie oswoili