— Mój drogi — rzekł — czas się nam porozumieć i rozmówić; posłuchaj mnie, pojmiesz łatwo, dla czego pierwszy raz może przerwę milczenie.
Pan Aleksander stanął i słuchał z uszanowaniem, chorążyna ojca i Olesia mierzyła okiem niespokojnem.
— Nasza rodzina — rzekł z wysiłkiem chorąży — któremu widocznie kosztowało przerwać długie milczenie — to nas troje; na tobie nadzieje wszystkie, tyś ostatni. Mamy obowiązki Olesiu... nie jesteśmy panami dumą, ale w rzeczy należym do nich... wiesz jak ja pojmuję państwo... Patrz, ile tu koło nas ludzi nami żyje, przy nas się kupi... i miłością nas otacza... chciałżebyś żeby to wszystko runęło, rozsypało się, żeby ci biedni ludzie rozbiegli się po świecie, majętności poszły na ręce obojętnych i powołanie nasze skończyło się z życiem twojem?
Olesiu, chcesz czy nie chcesz, potrzeba ci się ożenić — dodał stary.
Pan Aleksander mocno się zarumienił.
— Nigdybym — dodał chorąży z cicha — nie wskazywał ci wyboru, gdyby mnie przestrach nie ogarnął na widok tej kobiety, która ci się podobała i zdaje się zajmować...
— Kochany ojcze — odpowiedział Aleksander — mogła mnie zabawić, chwilowo zająć, ale nie obudziła we mnie gwałtownego uczucia...
— Tak — dotąd — rzekł chorąży — za następstwa ręczyć nie można; kobieta zręczna, piękna, a zepsuta... istota wedle świata nie wedle nas... ona i my cale inaczej pojmujemy życie. Ja się boję... Tobie — się trzeba starać, żenić... ale nie z nią; myśmy starzy, ja codzień się czuję gorzej, słabnę... zostaniesz sam, zatęsknisz, ona cię oplątać może, pochwycić, a wówczas Jamuntowie nie będą już czem byli dotąd. Wyprowadzi cię w swój świat, zapomnicie o tych ludziach poczciwych, opuścicie wieś, nie spełnisz powołania... Pomyśl Olesiu, pomyśl, nie żal by ci było, gdyby opustoszała Borowa, w zwaliska poszedł dom i rozpierzchli się przyjaciele nasi... Tyle ci tylko powiem, matka resztę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/10
Ta strona została skorygowana.