dziła na wielkim świecie, w wirze tym — czyżby się umiała i mogła zamknąć z nami i wyżyć tą ciszą tak dla nas drogą? wyrwała by nam syna, a tam, wierz mi Olesiu, tam nie znalazłbyś szczęścia...
— Ja za nic was i mojego stanowiska nie opuszczę! rzekł Aleksander wzruszony.
— Ojciec ci to mówił — zawołała chorążyna — ale on obszerniej nie może się rozgadać, każde słowo wiele go kosztuje — od wieków Jamuntowie żyli tak jak my dzisiaj, i dobrze im było... jest tu co robić na wsi. Posłannictwo bogatych wielkie, odpowiedzialność za nie przed Bogiem ciężka...
— Proszę tylko mamy — dokończył Oleś całując ją w rękę znowu — nie trapcie się daremnie, wszystko będzie dobrze, dziś jeszcze jadę do Bundrysa, i... dodał wesoło — kocham się na zabój w Kostusi.
— Tylko znowu nie tak obcesowo! a! zmiłuj się, my ci jej nie narzucamy, mój Olesiu... nie dla nas, a dla siebie się żenisz, nie myśl żebyśmy więzić cię chcieli!...
— Ale bo macie słuszność — zawołał syn — nikt tu lepiej dla mnie nie przypada jak panna Konstancja... jedziemy więc, staramy się i żenim.
Chorążyna uśmiechnęła się nie kryjąc radości swojej.
— A dałby to Bóg — rzekła żywo — z jakiemże szczęściem powitalibyśmy synowę i wręczyli jej i tobie klucze starego domu i starych przyjaciół naszych, bo my z ojcem, kochany Olesiu, dawno wzdychamy do tego, żeby ci już wszystko zdać i sami się usunąć...
— Jakto? dokąd?
— Ale nie trwoż się! nie trwoż! nie daleko... mamy już opatrzony dworek, w którym zamieszkamy i patrzeć będziemy na was...
Aleksander podchmurniał.
— Jakto? żebyście mnie ustępowali... o! co na to, nie pozwolę!..
— Ale o tem potem, nic jeszcze nie ma... wygadałam się niepotrzebnie, dosyć tego...
Przybycie księdza Ginwiłła, bo nadchodziła godzina
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/13
Ta strona została skorygowana.