Warszawy, i uczucia jakich naówczas na widok stolicy doznała.
To maluczkie wspomnienie pociągnęło za sobą cały szereg młodzieńczych przygód, Jadwigę, Sadogórę, ojca, pogrzeb jego, spokojny żywot, jaki wiodła przy panu Czeszaku, i wprost Borowę, która po za nią została gdzieś w głębi lasów, smutna, cicha... taka sama, jak ją widziała raz pierwszy.
Zdziwiła się sobie hrabina, poczuwszy jakąś tęsknotę za tym, jak go nazywała, klasztorem, żal po panu Aleksandrze, z którego chłodu się śmiała, po obojgu chorążstwie i całym ich dworze i życiu co tam tak spokojnie, jednostajnie płynęło, przerywane tylko jałmużną, troską o dobry byt cudzy, łzą nad niepowrotną stratą. Poczęła w chwili właśnie, gdy powóz w najludniejsze wjeżdżał ulice, rozmyślać rad tym fenomenem, jakim była dla niej niepojęta Borowa, i porównywać godziny w niej przeżyte z innemi życia epokami, po żadnej z nich nie było jej tak tęskno i gorzko...
Rozśmiała się sama z siebie ruszając ramionami.
— Dziwne to stworzenie człowiek — zawołała w duchu — miałożby tam być szczęście? myliłażbym się życie całe?!
W tem u portjery ukazał się pan Karol z zapytaniem, dokąd hrabina jechać każe?
— Naturalnie do mojego domu na Bielańską ulicę — zawołała.
I pocztylion zatrąbił raźnie z bicza klaskając, a towarzysze podróży zostali na miejskim bruku, i hrabina znikła im z oczów.
Dom hrabinej, który jej darował wuj Tilly, gdy go obejmowała we władanie swoje, był bardzo lichą i opuszczoną kamieniczką, a że dziedzic nie zajmował jej nigdy i komuś tam powierzoną była, co nie wiele czuł się w obowiązku nią kłopotać, znalazła ją ledwie mie-