chadzali się po ogródku rozpatrując w twarzach, ubiorach i ruchu gości. Ciekawy Karolek uczył się Warszawy, którą mu jego ciceroni wykładali ex professo, ukazując postacie znane całemu miastu, historyczne: uczonych w okularach używających świeżego powietrza, artystów szukających natchnienia w ponczu, niewinne istoty, które się wykradły dla widzenia z ulubionymi na chwilę; gazeciarzy polujących na fejletony, aktorów wypoczywających po trudach dwudziesto-pięcio-razowego wywołania.
W pośrodku zielonych klombów tej oazy, w której zamiast woni wiosennej, zapach bawara szeroko się rozchodził — stał budynek lekki, mieszczący w sobie traktjernię, gdzie sławne kurczęta i szparagi dawano. Mieli w nim już zamówione miejsca w bocznym gabinecie pan Karol z towarzyszami, ale ich nie zajmowali jeszcze, czekając na owe Żancie mające z nimi ucztę podzielać. Chodzili tak dosyć długo, obawiając się by im kto stolika i jedynego gabinetu nie zabrał, aż się wreszcie Karolowi znudziło.
— Chodźmy pod dach — rzekł — nogi mnie bolą — te panie nadszedłszy poszukają nas same... zresztą, zobaczymy je przez okno.
Wniosek ten został jednogłośnie przyjęty, a że siedzieć za stołem i ziewać nie zabawna, znalazł się ktoś, co zażądał parę butelek szampana z wodą salcerską, i poczęli pić powoli. Obok, przeze drzwi tylko, w głównej sali, biesiadowało jakieś już dobrze podochocone towarzystwo... Było tam kilku panów, łysych, brzuchatych, zarumienionych, a wesołych jak dzieciaki. Jeden śpiewał coś z francuzkiego wodewilu, drugi rozłożony na krzesełkach palił cygaro, takt wybijając nogą o poręcze... inny milczał poważnie, spluwając niekiedy i wzdychając jak miech organisty... Niekiedy pieśń przerywała rozmowa, której przedmiot wcale nie był budujący; sąsiedzi przysłuchiwali się jej przez drzwi otwarte.
Amfitryonem zdawał się być ten właśnie, który tak serdecznie wzdychał i rzęsisto spluwał, dobrze już
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/153
Ta strona została skorygowana.