niewinności, powagi, majestatu, jaki pojedyńczo schwycił niejeden artysta, jedną stronę zadania tylko spełniając, aniołowie płynęli w powietrzu, które zasiane będąc niemi łączyło się deszczem kwiatów z sarkofagiem stojącym u dołu... Z postaci mających go otaczać kilka tylko skończonych wydatniej wychodziło, do reszty twarzy Leon szukał typów jeszcze... i właśnie na Jana spojrzawszy, drgnął postrzegając, że mu wybornie do jednej z głów posłużyć może.
— Patrz, patrz — rzekł uśmiechając się — i ty tu będziesz! — rzekł po chwili — bo mi musisz do jednej z tych figur posiedzieć.
— Ja? — rzekł Jan zdumiony.
— Tak, ty, ale się nie obawiaj, nie poznasz siebie, zdejmę z tej twarzy to tylko, co w niej jest niebieskiego i idealnego, ziemskie znamiona zostawię, bolu ślady zetrę z czoła, ułomności piętna wyrzucę, będziesz takim, jakim marzę, że wstaniemy kiedyś na sąd ostateczny w białych szatach wesela.
Jan uśmiechnął się z pociechą, widząc, że Leon tak był obrazem zajęty, że dawnej całkiem pozbywszy tęsknoty, o pracy tylko i lepszych myślał światach.
— A! — rzekł — jakżem rad, że cię tak widzę odmłodzonego, promieniejącego, szczęśliwego prawie.
— Wszystko to skutki błogosławionego wpływu, jaki wywiera Borowa — rzekł wesoło Kora — wśród tych dobrych ludzi, wśród tej ciszy i spokoju, dusza przychodzi do pragnienia dobra i znajduje do niego drogę, a! gdyby tu ta nieszczęśliwa kobieta dłużej pobyć mogła, któż wie, możeby jej wróciła także świeżość duszy i serca, młodość, wesele, pokój...
— Widzisz mnie dziś — dodał Leon — sam siebie poznać nie mogę, życie i praca uśmiechają mi się, nic więcej nie pragnę, tylko tak powoli dobić się do wrót wiekuistego spokoju i światłości... Świat mię nie nęci... Żal mi lat straconych... ale któż wie, czy i po nich coś we mnie nie pozostało, co dziś służy ku umocnieniu na dobrej drodze.
Rozmawiali jeszcze, gdy jeden ze służących wszedł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/178
Ta strona została skorygowana.