Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— Poszukaj serce.
Pani Osmólska ruszyła ramionami.
— To pan myślisz...
— A myślę i serjo, powiem ci, Kostusię wydać za niego; juściżbym chłopca nie durzył i dziewczęciu nie dał się bałamucić darmo; w tem sęk, że to taka harda sztuka, że jeszcze go ciągnąć potrzeba i z mańki podejść, żeby się oświadczył, a tu kochana Osmólsiu rachuję na ciebie, że mi dopomożesz.
— Kto! ja! — zawołała z oburzeniem pani Osmó1ska — chybabym Boga w sercu nie miała... Ja dla Kostusi zawsze mam nadzieję czegoś lepszego i wybijam jej to z głowy...
— Osmólsiu, jak się zowie, kto tu gospodarz? — spytał Bundrys.
— Ale zmiłuj się, panie sędzio...
— Ale zmiłuj się, moja Osmólsiu, zamknij oczy i rób o co proszę... lepszego jej męża nie znajdziesz: ja mu się przypatruję, czytam w oczach, chłopak serdeczny, nie ma rady, trzeba to doprowadzić do skutku.
— Tylko nie przezemnie...
— Owszem, przez ciebie, moja dobrodziejko!
— Czyżbyś mnie pan chciał zmusić, żebym się ja mu kłaniała jeszcze?
— E! kłaniać się nie ma co... dosyć mu szepnąć, że gdyby tego, owego... to może by co i być mogło... że stary sędzia go kocha... ot coś! tak kochana Osmólsiu...
— A! niech pan Bóg broni! już mnie pan przynajmniej do tego nie używaj.
— No! kogóż? ja mu sam powiedzieć nie mogę: — na, weź sobie asan moją Kostusie... a chłopiec się nie domyśli sam oświadczyć.... i pójdzie gdzie indziej szukać... a nasza Kostusia cierpieć będzie w tej niepewności...
— Ależ ona jeszcze się do niego tak nie przywiązała! — ja jej codzień perswaduję... słucha mnie... i wybiję jej to z głowy.
Stary się rozśmiał.