— Stój, nie uciekaj, posłuchaj mnie uważnie, kochana Osmólsiu, potem sobie rób co zechcesz. Oto rzecz taka, on się bez pomocy czyjejś nie oświadczy, Kostusia go chce i ja, przyjdzie więc do tego, że ja stary, zrzuciwszy pychę z serca, pokłonię mu się pięknie, i powiem: Panie Janie dobrodzieju, jeśli pana Boga kochasz, weź córkę moją! bo ona waszeci kocha. Hę! pięknie to będzie, jak się pani zdaje? Tymczasem pani Osmólska mogłaby te rzeczy spełnić daleko gładziej i przyzwoiciej, zbliżyć się tak jakoś, wyprowadzić w gawędkę, naciągając rozmowę na starego sędziego, powiedzieć jak to on Bronicza lubi, jakto Kostusia szacunek ojca dla niego podziela; pół żartem, pół serjo rzucić słowo, że chętnie by się pomogło, że cośby się zrobić dało? hę? Ot, pół drogi by już się odbyło... Jużciż nie wątpię, że widząc moje mocne postanowienie, nie wystawisz mnie na to, żebym ja sam tę rolę odegrywał; zresztą jak sobie chcesz Osmólsiu, i jak ci serce podyktuje... a teraz — jak się zowie, do nóżek upadam.
I sędzia wysunął się śmiejąc w złożony kułak, jak miał zwyczaj kiedy dobrego splatał figla.
Po wyjściu sędziego, skłopotana jejmość, siadła wzdychając w fotelu, i zadumała się głęboko, tak, że wkrótce potem wesoło biegająca Kostusia, zastawszy ją przybitą, znękaną, przypadła do niej z tysiącem pytań troskliwych...
— Czy nie chora? może czego potrzebuje?
— Zdrowam dziecko moje — odezwała się wreszcie poglądając jej w oczy Osmólska — alem się zmartwiła.
— Czem?
Domyśliwszy się nieco o co chodziło, Kostka zarumieniła się.
— Czyż to prawda, spytała Osmólska, że ci ten pan Jan w głowę zajechał
— Któż to mówił?
— Już kto mi to powiedział... mniejsza, możem i sama co widziała... ale czyż to partja dla ciebie?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/191
Ta strona została skorygowana.