Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

syna szukając weszła z dosyć wesołą twarzą, znak mu dając, aby za nią poszedł do drugiego salonu.
— No! bądź-że spokojny — rzekła poważnie...
— Jak to? przyrzekła? — zawołał pan Aleksander, z oczyma promieniejącemi radością.
— Ojciec i ja użyliśmy całej siły przywiązania naszego do ciebie, aby ją przekonać, że bez niej nie ma dla nas szczęścia, że nam jest potrzebną... że jej ufamy i umieliśmy ją ocenić, pomimo wszystkiego coby przeciw niej być mogło pozornie; rozpłakała się, opierała.
— Ale wreszcie?
— Wreszcie stanęło na tem, i więcej wymódz niepodobna nam było, że rok czekać będziesz musiał... ona chce własne i twoje wypróbować serce; chce jak powiada przygotować się do obowiązków nowego życia. Jeżeli po roku trwać będziesz w postanowieniu, przyrzeka ci rękę swoją.
Pan Aleksander zasmucił się nieco.
— Rok życia! — zawołał.
— Rok oczekiwania wyda ci się długi — staraliśmy się skrócić ten termin, ale Dosia tak nas o to prosiła, abyśmy nie nalegali, żeśmy wreszcie zamilkli, może ty będziesz szczęśliwszy.
Pan Aleksander pobiegł natychmiast do hrabinej i nie mówiąc słowa upadł jej do nóg, a ona zerwała się poruszona.
— To ja wam do nóg upaść powinnam — zawołała — wam co mnie przyjmujecie osławioną, niegodną was, nieszczęśliwą, jak marnotrawnego syna, ucztą i weselem serdecznem... Olesiu! nie zawstydzaj mnie i nie upokarzaj! A! twoi starzy, gdy tu przyszli drżącym głosem prosić mnie, wstyd mnie ogarnął... oni! przedemną! Całe moje życie zmarnowane stanęło mi przed oczyma wyrzutem, że ci ani ręki czystej, ani nieskalanego serca, ani spokojnej duszy przynieść nie mogę... Chciałabym obmyć się pokutą... oczyścić z przeszłości, zapomnieć jej, stać dziecięciem dla was nie-