Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

Nikt nie śmiał nowym tym ciosem zakrwawiać serca panu Aleksandrowi, który jak cień chodził, zdając się walczyć z sobą, aby w piersi utrzymać szybko z niej uciekające życie. Doroszeńko zaklął wszystkich i zagroził, żeby nikt nie śmiał z wiadomością się odzywać, i byłaby nie wiem jak długo zachowała się tajemnica, a niepokój ze słabą nadzieją przeciągnął jeszcze może, gdyby drogą urzędową nie nadesłano testamentu hrabinej, która całe prawie mienie swoje, z wyjątkiem kilku legatów i darów przyjaciołom, przekazywała panu Aleksandrowi Jamuntowi, zaklinając go, aby szukał żony i żenił się koniecznie.
Przygotowany przeczuciem do jakiegoś nowego ciosu niespodziewanego a niepowetowanego, choć myśl śmierci nie przeszła mu przez serce, bo się raczej obawiał, żeby pani Bulska nie chciała od świata kratą się na wieki oddzielić — w pierwszej chwili chorążyc oszalał prawie i stracił przytomność, ale starania matki, troskliwość przyjaciół, czuwanie lekarzy, modlitwy tych, których był podporą i opatrznością, sprawiły może, że się dźwignął z łoża boleści tak nagle, jak upadł na nie. Zmienił się tylko do reszty, postarzał w oczach, i stał wizerunkiem żywym zmarłego ojca, do którego mieszkania przeniósł się po chorobie, zagrzebując się jak on w samotności i milczeniu, i na tęsknicę wiekuistą nie chcąc już szukać lekarstwa.
Chorążyna, której serce tyle dojmujących ciosów przeniosło, dziwnym fenomenem po każdym z nich zdawała się powstawać silniejszą, spokojniejszą, świętszą rzec można. Po roku żałoby, wdziała tercjarską suknię zakonu św. Franciszka, i z twarzą, jak za lepszych czasów, uśmiechnioną i spokojną, oddała się cała synowi, poświeciła przyjaciołom, kryjąc boleść własną, aby nią nie wywoływać pociechy i nie osmucać otaczających.
Ale Borowa już nie była tem czem dawniej, powoli rok każdy odbierał jej kogoś i uszczuplał wianuszek o jeden kwiatek, suchsze liście zostawując na łodydze; pałac czerniał, opadał i niszczał, pustką stała