sza tłómaczyła się kiedy co przykazywała, po co i na co? Sic volo, sic jubeo; stat pro ratione vo’untas.
— Ale ja, ojcze kochany, i tego nie rozumiem.
— A to waćpanna rozumiesz, że starszych słuchać potrzeba?
Kostusia zamilkła, ale Bundrysowi już się jedynaczki żal zrobiło.
— Bo to widzisz moje dziecko — rzekł po chwili — ci panowie, to im się zdaje, że jak z nich który do szlachcica przyjedzie, to mu szczęście sobą przynosi... Nie trzeba im tak zbytnio nadskakiwać, psują się do reszty.
— Ale pan Aleksander taki grzeczny, tak miły!
— Doprawdy? — marszcząc się spytał Bundrys.
— A cóż można mieć przeciw niemu?
— Zapewne nic! tylko że pan...
— No, a Bronicz, ten także bardzo miły — odezwała się naiwnie Kostusia.
Ojciec podniósł na nią oczy i zobaczył jak raka upiekła. Myśl jakaś dziwaczna przeleciała mu przez głowę, ale ją w sobie stłumił i począł obojętnie:
— To hołota, choć jakiś krewny tych Jamuntów — rzekł zwolna — ale chłopak jak malina, nie ma co mówić.
— I bardzo skromny, a do rzeczy — przecedziła pani Osmólska.
— Chłopiec przyzwoity, źle tylko że się na łasce u Jamuntów uwiesił — dodał Bundrys; — niechby pracował inaczej, tu to się tylko próżniactwa nauczy.
— Słyszałam że go prawie gwałtem od ojca wzięto — dodała Kostusia.
— I ja to wiem, ojca znam, ubogi jak święty turecki, zagon sam orze, ale taka fantazja szlachecka jak rzadko, aż miło; niczyjej łaski nie chce i swój chleb razowy je... O! umie ubóstwo nosić! krew poczciwa! Ci Broniczowie stara szlachta u nas... mieli się dobrze dawniej.
— Ale jacy to poczciwi i ci Jamuntowie — dorzuciła Osmólska — że tak o krewnych nie zapominają...
— A kto im poczciwości zaprzecza?! — przerwał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/30
Ta strona została skorygowana.