śliwskiemi opowiadaniami i przychodzącą do siebie córkę, odsyłał wciąż do Bronicza...
To postępowanie nie uszło baczności wszystkich i niechętnych tłómaczeń, mało kto tu znał jeszcze Jana; poczęto się dowiadywać i rozpytywać o niego, a kochani sąsiedzi rzucali nań zazdrośne spojrzenia z ukosa.
— Cóż to za jeden? — pytał pan Uchański — Bronicz? co za Bronicz? zkąd? jak? kto go rodzi? ma majątek?
— Krewny Jamuntów odpowiedział Doroszeńko, który się pod ręką znajdował, szlachcic ubogi... poczciwy chłopiec i po wszystkiem.
— Ale bo, uważacie państwo — dodał Uchański znowu: — sędzia go tak ośmiela, przybliża do córki... coś w tem jest!
— Intryga jakaś — szepnął Pulikowski sam do siebie, w złym humorze, bo znowu chybił do sarny, — intryga jakaś... i kto wie, czy to się mnie nie tyczy!...
— Szalone szczęście tego chłopca! — wykrzyknął Zbrzeski — ledwie się pokazał na świecie, kochają go, noszą na rękach, chorąztwo przepadają za nim, pan Aleksander jak młodszego brata pieści i nosi się z nim, ksiądz Ginwiłł także, Doroszeńko także; nawet panna Jamuntówna, a ot, i tu jeszcze Bundrys go tak przyjmuje, jakby... ale to nie może być! A to wszystko — dodał kapitan — że piękny chłopiec, gdyby miał nos trochę krzywy, albo zyzowate oczy... nie dorobiłby się tej łaski... Ja mu nie zazdroszczę, ale tego nie rozumiem; wszak i pani Bulska tak na niego czasem patrzała, że we mnie aż kipiało wszystko...
— Sędzia trochę nieopatrzny — mówił Uchański powoli, oglądając się na syna, którego może życzył sobie poswatać z dziedziczką Romaszówki — żarty sobie stroi, a chłopcu się głowa może najniewinniej zawrócić... i z dobrego serca, tylko mu zmartwienia przyczyni...
Tak dalece to poczuł głęboko pan Uchański, że do zbliżającego się Bundrysa, przemówił po cichu:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/43
Ta strona została skorygowana.