Wśród niej uchem była przy nim, okiem z Broniczem rozmawiała, odzywała się do chorążynej, pilnie uważała, żeby nie stanąć staremu panu na drodze jego zwyczajnej, zaczepiła księdza Ginwiłła, uśmiechnęła się do Zbrzeskiego, rzuciła słówko Pulikowskiemu, który się przestraszył tą dystynkcją niespodzianą, i tak umiała być wszędzie, zastosować się do każdego, jak gdyby tu całe życie spędziła.
— Daruj mi kuzynku — mówiła do pana Aleksandra — jeśli mnie trochę inną znajdujesz, (westchnęła) nieszczęście przeszło przez serce moje; czuję żem nie jest panią siebie, zapominam się, głupieję. Nie ma mojego aniołka! nie ma!
Żal jej był zaprawdę dziwny i tak teatralne od żywej natury jej przybierał barwy, a tak rychło rozwiewało go słowo jedno, zastępował uśmiech i odradzała nieznaczna okoliczność, że go zrozumieć było niepodobna. Ocierała oczy i niemi już szydersko mierzyła dwór Borowski, który w istocie takiej miejskiej wytworności, w swych strojach prostych, w postawach i twarzach nieco karykaturalnych, dziwacznie się musiał wydawać.
— A! życie — zawołała po chwili — nie znajdujesz kuzynku, że to coś niezrozumiale męczącego jak sen gorączkowy, snują się ludzie, zjawiają postacie, nikną, wyrastają, dręczą, uciekają, wracają, a wśród tego zamętu, ani chwili spokoju.
— Tak, hrabino — odpowiedział pan Aleksander — dla gorących istot, co chcą wszystkiego spróbować, doświadczyć, dotknąć się koniecznie; ale kto sobie koło niewielkie działania zakreślił, zrozumiał, że dla prawdziwego szczęścia możliwego, ani wiela, ani tak różnych nie potrzeba żywiołów — życie jest drogą prostą i jasną.
— Jakże ci zazdroszczę, że ty to tak widzieć możesz — odpowiedziała hrabina — żeś tak umiarkowany w pragnieniach i chłodny, ale wyrzec się wszystkiego i jak Santon w łachmanach wegetować na słońcu, nic nie mieć żeby nie tracić, nic nie pokochać żeby nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/53
Ta strona została skorygowana.