się zbytnio nad tem co ludzie powiedzą, zaprawionego do niewczasów i pracy, czynnego i przedsiębierczego. Hrabia Dahlberg, przy całem swem staraniu aby się okazać przyzwoitym, śmieszniej od niego daleko wyglądał, dziecinnie i maluczko.
Pani Bulska przyjęła go z uśmiechem, podając rękę i zaprezentowała gospodarstwu. Anglik nie dziwił się niczemu, ani innym obyczajom tutejszym, ani dzikości kraju, ani ludziom którzy z nim mówić jego językiem nie mogli; sam bowiem ceniąc przywyknienia i obyczaje swe domowe, szanował, w drugich przywiązanie do nich. Dżemont-Kestl, jak nazywał Borowę, wydał mu się nawet bardzo poważnem i pięknem, a chorąży gentlemanem wielce przyzwoitym... Chociaż z tak daleka za jasną gwiazdą swoją przyjechał, Anglik nie wyglądał nadskakującym kochankiem; mówił z nią, siedział przy niej, patrzał w oczy, ale z flegmą brytańską, z jaką w łeb by sobie lub drugiemu strzelił albo do ołtarza poszedł — uczucie nie wychodziło na wierzch; jeśli je miał, trzymał w sobie na uwięzi...
Już się z nim obyto w Borowej, gdy na dobitkę, jakaś jeszcze nieznajoma figura, z cudzoziemska wyglądająca, wylądowała nazajutrz przed pałac. Był to czarnowłosy długogrzywy, wspaniale piękny, muzyk Salviani, któremu, jak się pokazało, hrabina obiecała swoją protekcję... a ten wziąwszy ją za słowo, przystawił się za nią do Borowej.
Dopełnił miarki ostatni i oboje chorążstwo, choć grzecznie, ale z widocznem zakłopotaniem go już przyjęli.
Włoch, jak się okazało ubogi, bo tam ich pod niebem Italji nie wielu możnych, miał tylko swą młodość, głos tenorowy, muzykalność, czarne kędziory, oczy jak węgle i wielce zapalny temperament, zresztą maluczki tłómoczek i ogromne zapasy nadziei. Hrabina musiała go w chwili nudy nieostrożnie ku sobie pociągnąć, a pełen ufności w niezwyciężone swe antinousostwo i apolloństwo belwederskie, Salviani, pewien że bogata contessa pójdzie za niego, przystawił
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/69
Ta strona została skorygowana.