— Jak już i teraz nie przyjedzie, niechże go wszyscy djabli porwą! — rzekł pieczętując list sędzia.
Jaś, obawiając się zrobić kroku, przyniósł pismo panu Aleksandrowi, który z uśmiechem spojrzał mu w oczy.
— Mój poczciwy Jasiu — rzekł powolnie — nie jestżeś u nas zupełnie wolny i swobodny? możesz robić co ci się podoba; dla czego zapytujesz mnie, jakby o pozwolenie?
— Boję się zrobić fałszywego kroku i o radę proszę.
— No, więc radzę ci, jedź, baw się, i na mnie nie oglądaj, daję ci upoważnienie zrobić z Bundrysami co ci się podoba i pięknie ukłonić pannie Konstancji.
— A pan nie pojedzie?
— Sam widzisz, że tej ciżby porzucić tak nie mogę, Borowa jest w tej chwili arką Noego. Ale ty, jedź, jedź.
Bronicz zawahał się jeszcze, nie było jednak sposobu wymówić się i pojechał.
Stary Bundrys przyjął go w ganku uściskiem.
— Słuchaj, jak się zowie, mam moje powody domowe, nic się z tem nie wygaduj, żem ja tu ciebie prosił. Ale czemu nie byłeś tak długo?
— Pan wie co się u nas dzieje!
— Ale... Europa się słyszę cała zjechała do was.
— Prawie.
— Chodź-że no do pokoju, to nam to rozpowiesz, bośmy okrutnie ciekawi.
W salonie zastali już Kostusię, którą Bronicz jednem wejrzeniem znalazł bardzo zmienioną, spoważniałą; przywitała go jakoś zmięszana, nie z tym uśmiechem i swobodą co dawniej; ojciec w nią patrzał jak w tęczę i rumieńca dostrzegłszy, zatarł ręce.
— Jeśli to tylko to — rzekł w duchu — no to, jak się zowie, poradzimy.
— Wymawia mi się — dodał głośno — że tak dawno u nas nie był, zajazdem na Borowę, gości słyszę huk, ruszyć mu się niepodobna.
— Słyszeliśmy — odezwała się Kostusia; — jakaś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/74
Ta strona została skorygowana.