Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

chy dziewcząt idących z wodą do chat, i fujarki pastuszków... Chata Hruzdów stała w prądniku niemal przedostatnia od dworu. Dwór naówczas był niezbyt odległy w starych olchach i lipach, a od wioski przedzielała go droga sadzona wierzbami... Hruzdzina wyszła za drugą chatę i spotkała parobka, który biegł ode dworu.
— Za czém bieżysz? — spytała...
— Jegomość kazał łozy naciąć...
— Na co? — Pono waszego Janka rozumu uczyć będą — zaśmiał się parobek.
Hruzdzina chwyciła go za rękaw od sukmanki — Słuchaj Stach — szepnęła — dostaniesz séra i biały grosz odemnie, ino mi się z tą łozą nie spiesz. A gdzież dziecko poprowadzili? dokąd?
— A do dworu, włodarz za kołnierz pociągnął. Jegomość fuka i krzyczy, panicz płacze, termedye... Idźcie a spiesznie gosposiu... jeźli go ratować chcecie, bo inaczej to go wam srodze poturbują... Ja się zabawię... boć łozy dla samego pana trzeba naciąć porządnie i zgrabnie ją związać w pęczek...
Zerknął szydersko parobek, a Hruzdzina choć stara nogi znalazłszy, do dworu pobiegła co żywo. Już przed dworskim parkanem i wrotami słychać było wrzawę i lamenty... a najwyżej głos samego pana, który fukał aż się rozlegało.
— Ja ci tu pokażę, ty byczy synu jakiś, wołał, żebyś ty mi śmiał chamską rękę na szlachecką krew podnieść. A to wam tu już kozaczyzna w głowie! hę! a no ja wam ją z niej wybiję, jak się patrzy... Ja cię nauczę, że póki życia nie zapomniesz... Rózeg! łozy...
Na te odgróżki wpadła Hruzdzina właśnie... Jegomość stał w ganku między słupkami, w białym kitlu, czapka na bakier, a lice mu się czerwieniło i siniało a tuż Jejmość na ławce siedząca tuliła szlochające chłopię swoje. Na środku podwórza włodarz za kołnierz od sukmany trzymał skulone chłopię, przy nim już i karbowy był na straży. Z poblizkiego folwarku