— Ja sam idę, nie potrzebuję przymusu — rzekł Brzeski — rozmówimy się, dobrze.
Służbie więc odstąpić kazano, a szlachcic z polanem w ręku ciągle, poszedł za Podskarbicem. Drzwi pilnowano zdala, aby się Brzeski nie wymknął.
— Więc cię tedy mam ptaszku! — śmiejąc się ze złością wołał Podskarbic rzucając na stołek. — Zdasz mi rachunek z robót twoich... Dla czegoś uciekł odemnie jak złodziej?
— Boś mnie przemocą chciał trzymać — rzekł szlachcic — i zmuszałeś do pełnienia gwałtu...
— Ja? ciebie? śniło ci się! — krzyknął Podskaric — miałeś coś na sumieniu, gdyś uciekał.
— Miałem, prawda, ale nie swój grzech, tylko wasz... Podskarbic zaciął usta. — Potwarz — zawołał — potwarz; ja o niczem nie wiem...
Brzeski dziko się śmiać począł. Śmiech ten rozgniewał pana, poskoczył doń z pięściami — Gdzie chłopiec? coś z nim zrobił?
Z kolei Brzeski, znać ośmielony, zawołał: — Jaki chłopiec? o żadnym nie wiem...
Popatrzyli na siebie, a wzrok obu przekonał, iż sobie rady nie dadzą.
— Brzeski — począł Podskarbic łagodniej — uderz w piersi, winieneś mi wszystko, obsypałem cię dobrodziejstwami, podły jesteś i niewdzięczny.
— Cóżem zrobił? — zapytał zimno zagadnięty.
— Dla czegoś uciekł?
— Podziękowałem za służbę, zdałem rachunki, przecież na całe życie zgodzonym nie byłem...
— Gdzie chłopiec? coś z nim zrobił? Znikł; to twoja sprawa...
— Nie wiem o nim nic; co mi było do niego — odparł Brzeski — gubić go nie chciałem, ale ratować nie miałem obowiązku. Ja nie wiem, co się z nim stało! Jużci się go sam pan pozbył...
— Ja? ja? — zakrzyczał przyskakując Podskarbic — Jak ty mi śmiesz powiedzieć coś podobnego! To urągowisko? Słuchajże, co chcesz? ile?... mam z sobą pie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.