wiara... Stara Hruzdzina rzuciła się jeszcze do nóg panu, lecz ten ją popchnął. — Idź babo do domu... idź, abyś i ty co nie oberwała...
Gdy się to działo, Janek w ręku włodarza się szamotał, i znać nie nadaremnie. Trzymał go urzędnik ów gospodarski za kołnierz sukmany, która była dobrze przestronna; chłopiec pono kręcąc się ręce z rękawów zawczasu powydobywał, a dobrze się rozglądał tylko, jakby najbezpieczniej drapnąć... Dziedzińczyk był niezbyt wielki przede dworkiem... z tyłu po za nim i włodarzem wrota stały na drogę otworem. Zprzodu był dwór i płot od ogrodu, w lewo nieco opodal folwark, w prawo stajnie; koło folwarku czeladź zalegała, nie było więc sposobu tamtędy się wysunąć; od strony stajen nie było jakoś widać nikogo, a tuż gęste bzy i wiśniowy sadek graniczyły z polem... przez które bite rowy i strumienie łozą obrosłe dozwalały o zmroku szukać tam schronienia. Bystre oko głupiego Janka wszystko to postrzegło i znać rozrachowało; zmiarkował też, iż tu się litości już spodziewać nie było można. Czuł sam nieborak, że nabroił... jedyny ratunek zostawał w ucieczce na pozór prawie nie możliwej, ale dla śmiałka, który już nic pono do stracenia nie miał, popróbować jej się godziło... Jegomość jeszcze krzyczał: — Łóz! — a na drodze ode wsi widać już było Stacha, który na ramieniu niosąc rózgi z pozornym nadążał pospiechem; gdy w mgnieniu oka, najniespodziewaniej z ręki włodarza, w której została tylko sukmanka, wyśliznął się Janek, i nim ludzie obecni się opamiętali, szmorgnął w bzy po za stajnią. Co żyło, rzuciło się tedy za nim w pogoń... — Łapaj, kto w Boga wierzy! — wołał pan załamując ręce...
Czy to, że chłopak był zręczny a nogi miał dobre, czy że ludzie litościwi dlań byli, czy pan Bóg tak jakoś zrządził — dosyć — dosyć że Janek jak w wodę wpadł, a gdy Stach z rózgami przyszedł, już bić nie było kogo.
Trudno odmalować wielki a słuszny gniew pański. Jegomość, Jejmość, pokrzywdzony panicz, włodarz,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.