Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

dolewał wina sąsiadowi, Estella zachęcała do jedzenia i picia, rozweselony żołądek oddziałał na umysł. Podskarbic się rozruszał i podochocił, hrabina mu się nawet zaczynała wydawać młodszą. Szczerzej coraz oboje opowiadali sobie przygody przeszłości, a gdy czarną kawę podano i zostano sam na sam w gabinecie hrabiny, podskarbic stał się poufałym i serdecznym, jak za dobrych czasów... Całował białe rączki, z któremi lubiła się chlubić Estella, i spowiadał się ze wszystkich grzechów i utrapień. Ujęło ją to nadzwyczajnie, tak że uprzejmością starała mu się to wspomnienie dawnej miłości odpłacić.
— Wiesz co Edwardku — rzekła w końcu — ja widzę, że ci coś cięży na sercu i duszy; nie masz pewnie lepszej przyjaciółki nademnie, możesz mi się zwierzyć, powiadam ci, z wszystkiego. Jeźli to jest co takiego, na co ja poradzić mogę? Mam bardzo rozległe i wielkiego znaczenia stosunki.
— Niestety — ozwał się podskarbic — to, co mi cięży na sercu, jest natury tak delikatnej, że chybabym księdzu na spowiedzi mógł to wyznać... gdybym się jeszcze spowiadał.
— Jakto! to ty się nie spowiadasz? — zakrzyknęła Estella ręce łamiąc.
— Odkładam... in articulo mortis... trzeba będzie wyznać wszystko — szepnął stary z westchnieniem.
— Cóżeś ty zabił kogo?...
— A! nie!
— Stary rozpustniku, ciężą ci grzeszki młodości! — rzekła grożąc na nosku...
Podskarbic ruszył ramionami. — I! na to o rozgrzeszenie nie trudno — odparł z uśmiechem...
— Ale mówże, mów, ja cię nie zdradzę, mój Edwardzie, żal mi cię szczerze...
— Droga Estello — zawołał nieco napity podskarbic — tobie jednej powiedzieć to mogę...
— Ale mów już, mów — przysiadując się tuż i biorąc go za rękę, nagliła hrabina. — Cóż to jest?