— Wiecie już o mojem ożenieniu — począł zniżywszy głos podskarbic — to był powód pierwszy wszystkich nieszczęść moich... Wojewodzina miała syna... cała jej miłość zlała się na to dziecię; spodziewałem się, że i mnie pan Bóg obdarzy potomstwem... byłem zazdrośny... zbyt może przewidujący... Wystaw sobie, popełniłem ten błąd, żem się postarał... aby to dziecię...
Nim dopowiedział, Estella krzyknęła i usta mu zatuliła ręką... drugą zasłaniając sobie oczy...
— To okropność... dziecko... umarło...
— Nie, nie — przerwał Podskarbic — w istocie gdyby sobie było umarło, miałbym zapewne zgryzoty sumienia, alebym nie miał niepokoju i kłopotu.
— Więc cóż się z tem dzieckiem stało?
— Usunąłem je... usunąłem — rzekł podskarbic. — Wojewodzina ma je za umarłe... ale ono żyje... Oddano je na wieś. Chłopiec się dziwnym sposobem wyrobił. Przytem człek, który mi do tego interesu służył, ruszony głupiem sumieniem, zdradził mnie!... chłopca uwieziono, i wystaw sobie... znajduję go... paziem królewskim...
— Ale czy ci się nie śni? nie żartujesz ze mnie? co mi za banialuki pleciesz? Jakżeby do tego doszedł?
— To i dla mnie zagadka — mówił cicho podskarbic — zagadka... Chłopca w osobliwszy sposób napiętnowała natura, bo podobny niesłychanie do ojca i ma jego znamię na twarzy... Trzeba było nieszczęścia, że go raz, gdy jeszcze był na wsi, żona moja spotkała, zrobiło to na niej wrażenie niesłychane... chociaż nie domyśla się...
— Ale to są tragedye! tragedye! — zaczęła zrywając się z siedzenia i poczynając biegać po gabinecie Estella. — Czy ty mnie tylko nie mistyfikujesz?
— A! kochana hrabino, smutna to prawda tylko!
— Ja znam wszystkich paziów królewskich; któryż to z nich, proszę cię!
— Na miłość Boga, hrabino...
— Bądźże spokojny, przecież ja cię nie zdradzę... rychlejbym pomogła. Do tej nieznośnej wojewodziny mam ząb okrutny... Któż to, który z tych paziów?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.