Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Wymawiając te wyrazy minę miała tak słodziuchną, a głosek dźwięczał tak niewinnie, jakby mu dawała naukę moralną. Podskarbic znękany wzdychał.
— Lecz co teraz począć? co począć? — odezwał się.
— Rada nadzwyczaj trudna — po namyśle poczęła hrabina — w istocie chyba los szczęśliwy uwalniając cię od tych natrętnych... świadków, mógłby uratować.
— Tak, zapewne — ozwał się podskarbic — ale ten chłopiec, ten... chłopiec... trzebaż było, aby się tu dostał i był na drodze... na której najprędzej szkodzić mi może ten zdrajca...
Któź to taki?...
— Któż, jeźli nie stary sługa, mojemi dobrodziejstwami obsypany...
Hrabina zacięła usta. — Prawdziwie, że mi cię żal, jesteś strasznie nieszczęśliwy... Historya z tysiąca nocy, ale ci nawet najlepszy przyjaciel ani najgorętsza przyjaciółka nie może dopomódz...
— A! — szepnął do ucha nachylając się podskarbic — tyle jest sposobów... żeby tego chłopca uprzątnąć. Jużciżbyć pani coś mogła... gdybyś chciała...
— Nie tak łatwo, jak ci się zdaje...
— Król go lubi? starać się nań ściągnąć gniew królewski, podejrzenie... coś takiego, coby go silnie skompromitować mogło...
Estella zaczęła dumać, schyliła się z kolei do ucha podskarbica, i rozmowa dwojga dobrych, starych przyjaciół skończyła się szeptami, z których nikt już słowa dosłyszeć nie mógł.






Podskarbic zamiast powracać do Krakowa, na zimę postanowił zamieszkać w Warszawie; najął sobie mieszkanie, i nie chcąc wielkiego otwierać domu,