Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Waćpan jesteś jego opiekunem — powtórzył — lituję się nad panem...
— Ale cóż zawinił? co mógł zawinić!... Ja tego chłopca znam do głębi duszy, niepodobieństwem jest, ażeby się mógł dopuścić winy jakiejś, zasługującej na tak nadzwyczajną surowość. Przysięgam prałatowi! to niepodobieństwo, to rzecz niemożliwa...
To mówiąc ręce złożył i jęknął. — Mógł jako młody popełnić płochość jakąś... mógł przekroczyć w czemś zakaz... ale...
— Ale... kochany mój panie — rzekł prałat. — Waćpan się domyślasz, a my, my mamy smutne, dotykalne dowody występku...
— Występku! na rany Boże! powiedźcież mi, co popełnił! Ja na widziane i na niewidziane przysięgam, że to potwarz, złość, zawiść lub intryga, która usiłuje zgubić niewinnego.
Prałat wyszedł ku drzwiom, chłopcu zakazał puszczać kogokolwiek bądź i zbliżył się do przybyłego.
— Radbym — odezwał się — oszczędzić panu boleści, radbym zataić tę sromotę, lecz wreszcie znaglony, zmuszony, wyjawić wszystko muszę. Nie czynimy rozgłosu, rzecz pozostanie tajemnicą, ale wypadek jest okropny!
Starzec otarł pot z czoła i łzy z oczów razem, płakał...
— Uspokój się pan... co się stało, nieodwołalne... kończył Albertrandi. — Rzecz się tak ma. Wszyscyśmy go kochali, i wszyscyśmy się doń przywiązali; ja go lubiłem, jak własne dziecię! Mieliśmy w nim nieograniczone zaufanie... Zawiódł je! zawiódł niegodziwie i nikczemnie... Użyłem go, dając mu klucze, do układania medalów królewskiego zbioru... skorzystał z mej niebytności i popełnił kradzież ogromną...
Stary oczy wyszczérzył, osłupiał, pomyślał, usta mu się skrzywiły, i dziko śmiać się począł.
— On!! on! popełnił kradzież! on! — zawołał — to jest proste niepodobieństwo, to jakaś najnikczemniejsza w świecie intryga.