W salonie zastał tylko starą Łowczynę, która zdawała się na niego oczekiwać. Bronisz także, który towarzyszył pani do Warszawy, znalazł się zaraz wychodząc z drugiego pokoju.
— Pani trochę zajęta, ale wprędce służyć będzie — odezwała się stara rezydentka, dygnęła i odeszła. Marszałek dworu został sam z podskarbicem, jak gdyby dla dotrzymania mu towarzystwa. Podskarbic wszakże wielce dumny, nie myślał się z nim wdawać w rozmowę, zwłaszcza iż go antypatycznie cierpieć nie mógł. Bronisz mimo to, pociągając pasa i zacierając czupryny, stał i chrząkał, pozywając do rozmowy i świadcząc, że do niej był gotowy.
— Jaśnie wielmożna pani — rzekł wkońcu pocichu — od wczorajszego dnia wielce wzruszona!
— Hm? wzruszona? wzuszona? — spytał nie patrząc na niego podskarbic, który wygodnie się w fotelu wyciągał i na nogi miał wzrok zwrócony, znajdując, że się na jego wiek wcale pięknie prezentowały. — Wzruszona? Cóż? doktorowie nastraszyli...
— Nie... ale taki dziwny wypadek...
— Wypadek? jakiż wypadek? mieliście wypadek... To pewno z końmi — obojętnie począł podskarbic — a któż widział wiejskie konie płochliwe brać do miasta...
— Nie z końmi był wypadek, ale...
— No, to cóż? dla czego waćpan mówisz tak półgębkiem... czy to ja baba jestem?
— Całą gębą nie śmiem — rzekł Bronisz...
Ton, jakim te wyrazy były wypowiedziane, uderzył pana podskarbica; podniósł oczy, Bronisz miał minę drwiącą; to go oburzyło. Groźno spojrzał nań.
— Mów waćpan, a nie zapominaj, że jesteś sługą.
— Przepraszam J. W. pana, jestem sługą, lecz tylko mojej pani...
— Idźże precz za drzwi! — zawołał ręką wskazując mu wyjście podskarbic — rozumiesz?
— Pani mi tu stać kazała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.