się wydawało dziwnem, tak innem choć tem samem!... Wszystko jakoś zmalało, zbiedniało, opustoszało... a mimo to tak było serdeczne i kochane. Nie mogąc wytrzymać w bryce, wysiadł i pobiegł, witając się z kamieniami i ścianami... W rynku jakby wczoraj otwarty był handel p. Materskiego pod zieloną wiechą. Stary gdera i złośnik wyprawiał zwykłe swe harce z chłopcami i właśnie miał kułak, wedle swego obyczaju, podniesiony do góry, gdy w progu zjawił się Janek...
Któżby w tym paniczu poznał dawnego chłopca... P. Materski podniósł nań oczy i wpatrzył się nie mogąc zrozumieć, co to za dziwne widmo stało przed niemi.
— Jakto, pan mnie nie poznajesz?
— A — a — nie poznaję, bo nieznam... — zawołał Materski.
— Mnie, mnie waćpan nie znasz? — rozśmiał się Janek.. poskakując do kątka, w którym był zwykł siadywać, i zajmując dawne miejsce. — No? a teraz?
— Juściż nie Janek...
— A Janek! panie Materski, tylko odnowiony! — krzyknął rzucając mu się na szyję chłopak...
— Tak, tak, — dodał Brzeski z progu, bo szedł za nim i na krok go odstąpić nie chciał — P. Jan Leliwa... syn pani ex-wojewodzinej.
— Jaki syn?... co za bałamuctwa...
— Bajki żywe, we śnie — dodał Brzeski. — Daj lampkę miodu, to ci powiem wszystko...
Nadbiegła i pani Materska, wszyscy goście w handlu będący skupili się około Jana, bo już tam coś słyszeli o dziwnej historyi... wrzawa się stała wielka, a Janek uścisnąwszy Materskiego, skorzystał z zabałamucenia Brzeskiego i drapnął...
Była może godzina druga z południa... o furkę nie trudno, rzucił się na pierwszą lepszą, do Prądnika... A! i ta droga! ta droga... usiana była pamiątkami. Wysiadł pomodlić się pod figurą, niedaleko której spotkał wojewodzinę... Chłop, co go wiózł, nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.