wić było potrzeba i albo razem wracać w Krakowskie, lub Jana za granicę wyprawiwszy, samej do domu odjechać, jednego ranka wszedł syn do pokoju ex-wojewodzinej i ucałowawszy jej kolana dał do zrozumienia, trochę się rumieniąc i mieszając, że ma z nią o czemś ważniejszem do pomówienia.
Domyśleć się było łatwo.
— Moje drogie dziecko — odezwała się w głowę go całując wojewodzina — po cóż te wstępy i ceremonie ze mną? Wiesz, że dla ciebie serce moje otwarte, że każdą myśl twą i pragnienie powierzyć mu możesz... Bądź szczery, mów, co ci na myśl przyjdzie.
— A! matko kochana — odezwał się Jan, biorąc drzącą jej rękę — boję się okazać dziecinnym i zuchwałym razem... Wypadek zapoznał mnie z domem pisarzowej, gdym był jeszcze ubogim i sierotą. Oni mnie wówczas nie odpychali. Przywiązałem się do Ewy, ona do mnie. Wiem, że jestem za młody, że nie czas mi myśleć o ożenieniu, lecz niech mi wolno będzie zapewnić ją, że jej wiernym zostanę, niech moje słowo powtórzą usta matki, aby się stało uroczystszem, a ja cierpliwie czekać będę.
Wojewodzina milczała chwilę; błagające wejrzenie dziecka ją rozbroiło.
— Cóż ja mogę mieć przeciwko temu, gdy serce twe ją wybrało? — rzekła — Ewa miła i dobra, rodzina zacna; straszy mnie jej zdrowie, chciałabym dla ciebie szczęścia... Jeśli go gdzie indziej nie widzisz...
— Nie pojmuję, bym go mógł szukać gdzieindziej — rzekł Jan — Ona dla mnie jedyną siostrą, narzeczoną, przyjacielem, wszystkiem; czuję, że bez niej żyćbym nie potrafił.
Wojewodzina położyła mu rękę na ramieniu.
— Mój Jasiu — rzekła — to dosyć, ja się nie sprzeciwię; powinieneś towarzyszkę życia sam sobie wybrać. Niech Bóg błogosławi, ale podróż wprzódy i rok cierpliwości.
Jan schylił się do kolan... Wieczorem tegoż dnia pojechali do pisarzowej, a matka wiozła pierścionek,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.