Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach i z rezygnacyą ręce złożywszy, czekał na opowiadanie klechy.
— Lat temu dziewięć, nieznajomy człowiek dziecko, jakoby sierotę przywiózł na prądnik i u włościanina zostawił. Wzięli go dobrzy ludzie, jakby za własne, bo się więcej o nie nikt nie upomniał... I byłby może chłopiec tam przy nich pozostał... gdyby nie to, że się przygoda nieszczęśliwa trafiła. Panicz ze dworu bawić się chciał z sierotą, a że to dumne licho, dzieci się powaśniły i chłopskie uderzyło... panicza... Skazano je na rózgi... więc uciekło...
— Tak, a ty chcesz, żebym ja tu takiemu wisusowi dał przytułek — rzekł kanonik... To taki ten twój świdrowaty! Ho! ho! świdrowaty! A toć on nic nie umie...
— Jam go potroszę uczył, bo miał do tego okrutną ochotę, można powiedzieć, że łykał mi z ust słowa chwytając... I proszę księdza kanonika, takie to jakieś osobliwsze dziecko, że go nigdy uspokoić nie było można, zawsze pytał: dlaczego? Dlaczego to? a czemu to tak... bez końca...
— Świdrowaty! świdrowaty! — powtórzył profesor — a co ja z nim robić będę? Jeszcze z takim duchem bestyją, że się poddać nikomu nie chce i paniczów po łbie tłucze! Dobry początek... Ale cóż to, to chłopskie dziecko, jak myślicie, czy...
Ksiądz nie dokończył i spojrzał, a klecha spuścił oczy.
— Już tego to wiedzieć nie mogę — rzekł — ten co go przywiózł, mówił jakoby chłopskie dziecie było, ale mnieby się to nie zdało... za delikatnie wygląda...
— Więc to to jeszcze może dziecię nieprawości jakiej i grzechu — odezwał się Hodowski.
— A cóż ono temu winno! — cicho ośmielił się bąknąć klecha.
— Masz asan słuszność — żywo podchwycił Hodowski — i cieszy mię, żeś to powiedział, bom asindzieja probówał... Dziecko nie winno wcale, a jeźli w istocie opuszczone... trzeba się niem zaopiekować... trzeba.