Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

ski... Rozpoczęła się instrukcya, co, jak, gdzie, kiedy czynić miał Janek. Wszystkiego wysłuchał.
— Za pozwoleniem jegomości — rzekł — moja historya krótka, ale ja ją powiedzieć muszę jeszcze raz. Jestem sierota, ks. kanonik Hodowski trochę mnie poduczył... ja się chce uczyć. Służyć jegomości będę wiernie, poczciwie, muszę jednak mieć swoję wolną godzinę. Zapłaty nie chcę żadnej... dacie mi jeść i tyle.
— Czegoż ty się będziesz uczyć? — spytał Materski — czego? czego? czego? czytać i pisać? hę? mistrantury? Cizyojana... beków kościelnych? co to ci plechy się chce? co?
— Chce mi się coś umieć i na ludzi wyjść — rzekł Janek.
— Toś głupi, kochanku... ucz się grosz robić, a wyjdziesz nie tylko na ludzi, ale nad ludzi... ot co! — zaśmiał się Materski... Cóż to, ja cię będę trzymał, żebyś ty mi syllabizował w piwnicy?
— Nie bój się jegomość, gdzie dozoru będzie potrzeba, ja nie zawiodę... zobaczycie...
— Coś on się strasznie zawczasu chwali! — szepnęła Jejmość.
— A no, wszelako spróbować trzeba — odparł Materski... Pokazano Jankowi, co miał czynić, i wzięto go na próbę. Po trzech dniach kupiec przyszedł do żony.
— A co jejmość mówisz o Janku?
— Licho go wie, co z tego będzie, nadto rozumny...
— I nadto poczciwy — dodał Materski — jeszczem takiego nie spotkał; szpiegowałem go, kropli do ust nie weźmie, grosza pilnuje, chłopcy go się boją, dziewki zdala obchodzą... Jak on tu pobędzie, gotów i nas zawojować...
— A no dalej próba niech idzie...
Szła tedy próba dalej. Janek do dnia chodził do kościoła i do starego bakałarza, z którym u kanonika się poznał, po zamknięciu sklepu nocą przy ogarku uczył się... kluczów z rąk nie puszczał, niewidziany ład zjawił się w handlu...