— A to ty, chłopcze... chodź! chodź! Miałem złożyć właśnie skrzypce... No cóż tam! Quid novi fert Africa?
— Nic nie ma, panie profesorze, — westchnął Janek — przyszedłem się pokłonić... i użalić...
— Cóż ci to? mów...
— Bieda... zdaje mi się, że nie wytrzymam dłużej — mówił chłopiec. — Choć to się nazywa winiarnią, ale to zawsze rodzaj szynku... wrzawa, hałas, niepokój i o nauce pomyśleć trudno...
— A jakże sobie rady dasz? — poważnie spytał wyciągając szyję i strojąc protektorską postawę Bramiński.
— Gdyby pan profesor mi dał radę!
— Do bursy cię żadnej nie przyjmą... to darmo! — odparł Euzebiusz — tam panuje intryga i nepotyzm... każdy wciska jeźli nie ubogich krewnych, to powinowatych sług swoich i protegowanych przez zauszników. Jak wszędzie na świecie prawdziwa zasługa i prawdziwe ubóstwo odepchnięte... Patrz na mnie... żywym jestem przykładem niesprawiedliwości świata tego... Jaką ci radę dać? chyba tę, żebyś był podłym i głupim, ażeby ci na świecie dobrze było, bo takim tylko fortuna sprzyja... Stultos fortuna juvat.
Profesor przeszedł się razy parę po izbie.
— A jeść trzeba, a jeść trzeba, albo z głodu umierać — dodał jakby do siebie. Nagle odwrócił się do chłopca, i zawołał archimedesowem — Eureka! uderzając się palcem w czoło.
— Wiesz ty co? Kupcowa, ale kobieta wielce szanowna i groszowita, wdowa po bogatym garbarzu Salomonie... nazwisko ze starego testamentu, ale ona do nowego należy — nie bój się — ma trzech synów, wisusów. Chodzą oni do szkoły, ale ba! idąc do niej zwiedzają wszystkie zaułki i tłuką szyby żydom, przekupkom wywracają stragany... kradną obwarzanki, kotom ogony w pęcherze wiążą... wisusy, łajdaki, rozpuszczone to na dziadowskie bicze... Salomonowa mi mówiła, że gdyby się znalazł uczciwy, porządny, spokojny chłopak, który by z nimi chodząc, dozorował
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.