strzegli się, jak dzień zeszedł. Jankowi na wieczór potrzeba było do domu powracać... musiał więc staruszkę pożegnać i zwolna do miasta podążał. Wieczór jeźli piękniejszym nie był od poranka, to pewno nie mniej miał wdzięku, choć cale różnego. Rano wszystko się rwało do życia, teraz do spoczynku... pieśń nadziei mieniła się w chór dziękczynny... Ludzie i zwierzęta spieszyły do schronień, w których część siebie zostawiły... Słońce jeszcze całym blaskiem świeciło na pożegnanie, gdy Janek idący zwolna gościńcem ujrzał przed sobą osobliwszą jakąś kawalkatę.
Widocznie był to pański dwór, który z miasta powracał... Szła kareta sześciu końmi zaprzężona, w złocistych z niebieskim aksamitem chomątach, koło niej służba strojna w barwę świetną... i jezdni, którzy z koni pozsiadali, bo i pani tego dworu, korzystając z pory, z towarzyszką swą szła bokiem gościńca pieszo... Za nią dwóch hajduków niosło chustki i książki z klamrami i koszyki... Właśnie po tej stronie drożką szedł Janek, kędy owe panie zwolna kroczyły. Zdala się im przypatrywał. Jedna była już stara a zdawała się towarzyszką, bo tamtę podtrzymywała i wybierała jej ścieżynę najlepszą; druga młodsza, z twarzą bladą i smutną a bardzo jeszcze piękną, oczyma niebieskiemi w szeroki świat patrzała jakby nieprzytomna... zbolała i zobojętniała... Oczy te wypłakane błądząc tak bez celu, padły na zbliżającego się chłopaka, który czapkę zdjął, blond włosy długie opadły mu na ramiona, ze ścieżki ustąpił i czekał tak, aż ów dwór się przesunie. Im bardziej zbliżała się pani ku Jankowi, tem dziwniejszym wyrazem okrywała się jej twarz... drgnęła, stanęła, podeszła krok, rumieńcem oblała... oddech się w piersiach zatrzymał, wejrzenie wlepiła w chłopaka... wreszcie zrównawszy się z nim, zatrzymała.
Starsza pani, która jej towarzyszyła podniosła głowę i — krzyknęła... Ludzie idący za paniami przelękli się i myśląc, że chłopak co zawinił, rzucili się, by go zepchnąć dalej z drogi, gdy pani owa wyciągnęła rękę i skinęła na chłopca... Janek podszedł... Dziwna
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża opieka.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.