niepodobieństwem... Trzeba było Zalesie opuścić, i w świat ruszać. Chciał tylko wprzódy wyspowiadać się stryjowi ze wszystkiego, wytłómaczyć mu przyczynę — a potem — zaciągnąć się do wojska. Tym sposobem straciłby z oczu miejsca, pozbył wspomnień i możeby mógł, zapomniawszy przeszłości — odżyć kiedyś na nowo...
Jeszcze z temi gorzkiemi myślami wzdychając walczył, coraz mocniej utwierdzając się w zamiarze zaciągnięcia do cudzoziemskiego choćby autoramentu, bo do kawalerji przystęp był ubogim niemożliwy, gdy sędzia się nagadawszy ze starościną, zjawił w ganku, i postrzegłszy Wacka, wesoło przysiadł do niego, klepiąc go po kolanie.
— Co tu asindziej tak medytujesz, solo basso! hę? Ponure myśli! hę?
— Zachciał pan — jest zawsze myśleć o czem.
— A pewnie — rzekł sędzia, — tylko młody powinien zawsze wesoło na świat patrzeć. Wszystko przed nim! Hę? — spytał.
Wacek zmilczał.
— Ja do waćpana mam interesik, — dodał sędzia, przysuwając się bliżej do niego. — Dawno się już z nim zbieram.
Obejrzał się do koła — sami byli.
— Winienem panu wielkie szczęście, kochany panie Paczura, — Volens czy nolens, oddałeś mi przysługę, za którą całem życiem wdzięczen będę — nie mniej, Bóg widzi, chciałbym moją gratitudinem okazać ci jawnie...
Wacek rękami strzepnął.
— Ależ posłuchajże, — dodał sędzia. Krzywdy ci nie wyrządzę tem, co powiem. Asindziej mi się podobasz... Sytuację jego wiem, że nie masz nic... że ci Bóg nie dał — temu winien nie jesteś. Starosta go szacuje, kocha starościna. Hm! Rozumiesz asindziej.
Tu mu się do ucha pochylił...
— Jeżeli pannę sobie zyszczesz — ale to warunek —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.