Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiem to... ale w istocie szalonym się stałem przez tę miłość...
Zarumieniona, niespokojna, panna Konstancja zdawała się chcieć uciekać. Po namyśle podniosła oczy ku niemu.
— Widziałeś się pan z bratem? — spytała.
— Dla czego to pytanie?...
— Zapytaj go, proszę, com mu wczoraj odpowiedziała, — mówiła Konstancja głosem smutnym, — zapytaj go... i te same słowa, nie wyjmując żadnego, weź dla siebie. Sprzyjam panu... mam przyjaźń dla niego, zachowam mu ją wiernie, ale nadziei nie czynię — nie mogę...
To mówiąc, gdy Wicek chciał odpowiadać jeszcze, przesunęła się drożyną i pośpiesznym krokiem udała się ku kaplicy. Gonić było niepodobna.
— A więc obu nam jedna odpowiedź — rzekł w duchu — obu jedna odprawa... Ha, no! z tą różnicą tylko, że on na to nie zważa, i może się starać a zalecać, — a mnie zamknięta droga na wieki...
Powlókł się do ławki poblizkiej i siadł na niej. Zdało mu się, że się znalazł nadto obcesowo — że... sam może był winien... że pannę nastraszył takim wybuchem... powiedział sobie, że ją przecie jeszcze dnia tego spotkać może i odnowić rozmowę...
Drugi i trzeci raz zasygnowano do kaplicy, a Wicek nie słyszał, dopiero chłopak, który go tam siedzącego zobaczył, oznajmił mu, że czas na mszę i napędził... Wszedł biedny, stanął u drzwi i modlić się nawet nie mogąc, przetrwał oparty o ścianę, aż do końca.
Przed nim klęczała starościna, panna Konstancja, kilka sierot i sędzia, który z rozłożonemi rękami, na pół głośno z namaszczeniem odmawiał po łacinie modlitwy. Wacek stał także z boku, z twarzą smutną, nieustannie oczyma rzucając na brata, którego czerwoność i niepokój zdradzały poruszenie wewnętrzne. We drzwiach się wychodząc spotkali, lecz nie przemówili do siebie. Dnia tego gości było kilku, towarzy-