Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

tygodni ani nosa nie pokazał? Malkontent, czy co, u kaduka...
Skłonił mu się Wicek do kolan.
— Malkontentembym się nazwać nie mógł, rzekł, — chyba niewdzięcznikiem. Niech mnie pan starosta ojcowskiem sercem wysłucha...
— Praw... no — co tam...
— Młodość — ojcze mój a dobrodzieju — począł Wicek. Niechaj to, do czego się przyznam jak przed ojcem, zostanie przy panu moim...
— Sekret! no — proszę! — rozśmiał się stary... Praw — a na półmisku szeroko nie rozkładaj.
— Otom się zakochał bez nadziei, panie starosto dobrodzieju, — wprost wyznam, w pannie Rewnowskiej. Ona mnie nie może chcieć, a ja tu patrząc na nią, coraz mocniej szaleję. Dlatego przybyłem prosić łaski pańskiej, niech mnie pan gdzie do dalekich dóbr wyszle... abym tu nie był.
Starosta zdumionemi popatrzał oczyma.
— Rozum nad lata! jak Bóg miły, — zawołał. To się waści chwali... Jeszcze mi się nie trafiło spotkać takiej miłości, co od objektu swojego ze strachu ucieka. Ale — masz asindziej rację. Panna Rewnowska za ciebie nie pójdzie... a ty głowę darmo będziesz tracił...
Pomyślał chwilę.
— Cóż ty chcesz z sobą robić?
— W świat uciekać!
— Hm, — mruknął stary Sniehota, — mam ja koło Horodła za Bugiem wioskę... a tam mnie wszetecznie kradną, choć pszenicę rodzi, jak złoto... Puszczę ci ją dzierżawą, bo rządcą ci się być nie zechce.
— Dla czego nie? — odparł Wicek.
— Nie wypada, spadłbyś z dzierżawcy na gubernatora — jakbym cię zdegradował. Ułożymy się... jakoś to będzie.
Wicek go pocałował w rękę.
— Ale to bo i dziewczyna niepoczciwa, — rozśmiał się starosta — głowy pozawracała wszystkim. Al-