Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

jużciby też i muzyczkę warto postawić, aby się młodzież rozruszała.
Sędzia nie był od tego — posłano do Wisznic po miejscowych muzykantów, którzy na weselu Matuskich dowiedli, że choć nie tęgo grali, ale dwa dni i dwie nocy bez spoczynku mogli pełnić swe obowiązki.
Kasztelanic, o którym już z boku Hadziakiewicz się wyrażał w swoim języku, że zaszłapał, w istocie był mocno zajęty, i namawiając do muzyki, chciał zyskać pretekst, aby tu dłużej zabawić. Na muzykę trzeba było czekać, potem gdy się towarzystwo zaanimowało, nie łacno było przestać. Spodziewał się faworem tańca do panny zbliżyć, popisać z figurą i zręcznością i głowę zajechać.
Nie chciał ruszyć z Muchomorów, nie postawiwszy na swojem. Serce tam jeszcze żadnego nie miało udziału, ale próżność grała.
Nim muzyka przybyła, kasztelanic mimo przeszkód wielu, do panny się docisnął, i wziął ją w oblężenie. Na pannie Konstancji i ta napastliwość trochę za śmiała robiła przykre wrażenie. Zdawało się jej, iż kasztelanic w imię tytułu i pozycji swej nadto sobie pozwalał... Była więc w tem usposobieniu, iż szukała tylko zręczności, aby mu okazać, iż wcale jej się to postępowanie nie podoba.
— Cóż to dla mnie za szczęśliwy dziś dzień, — mówił kawaler, — gdy niespodzianie taką gwiazdę wśród tych lasów naszych świecącą ujrzałem!... olśniony jestem...
Panna Konstancja spojrzała zimno, niby nierozumiejąc.
— Jaką gwiazdę? — spytała.
— A do kogóżby tu się to adoptować mogło, jeśli nie do pani! — rzekł z galanterją.
Pan kasztelanic znać nawykł w stolicy do takich komplementów, — odezwała się panna, — a ja, wieśniaczka jestem... Wie pan, że mnie się one wydają śmiesznemi...
— Jakto? śmiesznemi?