Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

tem, że sędzinę sama ekspektatywa takiego marjazu niesłychanym sposobem uniosła i wyegzaltowała. Uwierzyła strukczaszynie i miłości bałamutnej kasztelanica.
Strukczaszyna podniosła głowę ku sufitowi, rękę jedną po nad głową i ramionami ruszyła... w milczeniu... Sędzina się kręciła niespokojna. Co tu było począć?
Pobiegła do męża...
Sędzia siedział u siebie, czytając z Warszawy nadesłaną jedną z tych gazetek à la main, które przepisywane naówczas, po kraju całym krążyły, gdy żona weszła z rumieńcami na twarzy, po których nawykł był poznawać, że albo ją co bardzo ucieszyło, lub mocno rozgniewało.
— Co ci to, mój aniele? — spytał.
Stanęła mała pani sędzina naprzeciw męża, ręce założyła na piersiach i niema poczęła długo patrzeć na niego.
On cierpliwie czekał.
— A co? — bąknął.
— Co? co? A toż to, kochanie ty moje najdroższe, bąka strzeliłeś takiego... ale takiego.
— Ja? bąka?
— Tak — ty... Wiesz! kasztelanic się chce żenić z Kostusią. Oświadczył to strukczaszynie! A tyś sobie ręce związał tym Wackiem...
Osłupiały słuchał sędzia.
— Kasztelanic chce się żenić z Kostusią! Oszalała baba! Co jej takiego! kasztelanic? ależ on nie emancypowany, a kasztelan dumny pan, prędzejby mu dał pod fraczek sto odlewanych, niż żonę szlachciankę... A! to mi się podoba!
Sędzina, istota łatwo się dająca przekonać, czarno i biało, zmieszała się.
— Strukczaszyna — poczęła...
— Strukczaszyna tylko o romansach myśli, marzy i mówi. Coś jej się przyśniło...
— No — toż się da widzieć, — przerwała nieco zwąt-