strzelbę pod drzewem, zakasał rękawy, rozpiął suknię i czekał...
Przez ciekawość raczej niż z potrzeby, oba oni z bratem probowali się na szpady fechtować — ale Wacek nie miał wprawy. Zdawało mu się, że to rzecz łatwa i w porównaniu do szabli — igraszka. Naprzeciw niego stał przeciwnik znany z wielkiej biegłości i fechmistrz jakich mało... Zaledwie się złożyli, Pociej poczuł z kim ma do czynienia, zwyciężyć a nawet zabić antagonistę było dlań igraszką; począł więc przyskakując, odskakując, odsadzając się, parując, koląc z gracją, chyżością i wprawą taką, że Wacka nim się opamiętał, dotknął kilka razy, aż krew trysnęła — na ostatek z wielkim śmiechem, wytrącił mu szpadę z ręki i kolnął go w bok tak, że mu z prawej strony po nad żebrami skórę na wylot przeszył. Wacek chwycił się za bok — lecz nadto był silny, aby go to obalić mogło... Nim się opamiętał, co czynić z krwią ubiegającą, co z kasztelanicem, spostrzegł, jak ten mu się skłonił, z rąk sługi wziął frak, poskoczył ku powozowi i skinął na woźnicę, aby jechał.
Tuman pyłu wzniósł się na gościńcu... i kasztelanic znikł mu z oczu.
Długo nie mógł przyjść do siebie Wacek... Opatrzył się... miał cztery pchnięcia, a z tych jedno zdawało się groźnem... bok przebity nie głęboko wprawdzie, krwawił mocno... Zawiązanie na prędce chustką nie wiele pomogło... Paczura lękał się osłabnąć i paść; pośpieszył więc co prędzej ku dworowi... W pochodzie istotnie parę razy słabo mu się zrobiło. Spojrzawszy na siebie, postrzegł, że cały był krwią obmazany... Chciał się cofnąć właśnie, bo w tej chwili wchodził w dziedziniec, gdy sędzia zastąpił mu drogę... Krew na odzieży przeraziła go.
— A to co! — krzyknął...
Wacek się uśmiechał. — Nic... nic...
— Przypadek? strzelba? zwierz? mówże — wołał sędzia, i nie czekając odpowiedzi, począł krzyczeć: — Jest tam kto? — Po cyrulika! Jest tam kto?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.