Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Napij się — to cię orzeźwi...
Łzy tymczasem nie ustawały... Długo czekać było potrzeba, dopóki panna Konstancja nie uspokoiła się nieco. Podniosła zapłakane oczy ku sędzinie, i pocałowała ją w rękę...
— A! pani! co teraz ludzie powiedzą o mnie!
Milczała zapytana długo...
— No, cóż tam — co tam mają mówić? Zlękłaś się... Zresztą dawny znajomy, razemeście się wychowali...
Przeszła się po pokoju sędzina.
— Między nami mówiąc — mój aniele, chyba wy się kochacie? Hm! moja duszko, toż wiesz, my przeciwko temu nie mamy nic... Uspokój się. Sędzia sobie życzy tego maryażu... ja twojego szczęścia pragnę...
Ręce złożywszy, porwała się z krzesła panna Konstancja.
— A, moja najdroższa pani — matko kochana — za nic w świecie! ja za niego iść nie mogę.
Sędzina stanęła tak zdziwiona, iż uszom wierzyć nie chciała, patrzała na nią wielkiemi oczyma, jakby nie rozumiała.
— Tak! a! tak! — kończyła Konstancja, — ja iść za niego nie mogę, ale nie pójdę za nikogo...
— Tego to ja już nie rozumiem, duszeńko moja, — z cicha, łagodnie poczęła sędzina, — ale, uspokój-no się — wytłómacz...
Na rozpłomienionej twarzyczce panny Konstancji znać było egzaltacją i poruszenie niezwyczajne... W milczeniu łamała ręce, chcąc mówić i nie mogąc się zebrać na słowo. Gdy nareszcie odezwała się, głos jej zachrypły był i cichy...
— Posłuchaj mnie, mateczko, — mówiła, — potem powiesz sama, że inaczej uczynić nie mogę! A! tak, ja go kocham — to prawda... kocham go... a nie godzi mi się ani mu tego przyznać, ani pójść za niego...
Zrezygnowana na to, iż nic tu zrozumieć nie będzie mogła, sędzina czekała wyjaśnienia...