nie ludzkie i szczęście, kiedy rozumu niema... Siadajże! A zbladłeś! Krwi ci utoczyli...
Ksiądz z niepokoju i miłości nie wiedział sam, co ma mówić. Czuł się w obowiązku dać moralną naukę...
— A bo — sam sobie winien jesteś!! Po co to kochanie... te amory! te imaginacje! po co! Zatruwacie mi starość... No widzicie... widzicie! starostwo tacy łaskawi... i tego... O! mój Boże! mój Boże! — westchnął starowina.
— Kochany stryju — rzekł Wacek, — ale ja bo się nie czuję do winy...
— A któż? ja winienem? — spytał ks. Paczura...
Blada twarz delikwenta już się nad nim więcej znęcać nie dopuściła, ksiądz rad był, że go widzi, i gderać nie myślał. Dopytywał tylko o pojedynek i rany, które, jak zapewniał Wacek, pogojone były.
Potem zajęto się podwieczorkiem. Dopiero po odjeździe Hołłowicza, proboszcz zapytał:
— Cóż? — żenisz się — nie?
— Panna dotąd odmawia... muszę czekać...
Spuścił głowę ks. Paczura i począł chodzić po izbie wzdłuż, z tyłu za sobą ciągnąc chustką.
— Ja ci tam nic nie będę gadał, — począł powoli, — bobyś ty mnie nie zrozumiał, a gotówbyś starego dziwakiem ogłosić — ale z temi waszemi miłościami dzisiejszemi, to czysta swawola. Ludzie się wszyscy kochać powinni; dziewczyna uczciwa, dobrych rodziców, pobożna, nie brzydka, powinna każda młodemu mężczyźnie przypaść do serca. Małżeństwo sakrament, nie traktament... Dalipan! hm! wam koniecznie bo tej jednej potrzeba, do której się fantazja czepia... Asindziej jak i Wicek moglibyście się dawno pożenić z uczciwemi dziewczętami, ale nie — chce się tej bo jednej, której dostać nie można! Co z wami robić!! Kara Boża!
Nie umiał Wacek co innego odpowiedzieć nad to, że się żenić nie chce...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.