Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bracia rywale.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to źle, — odparł ksiądz. — Żenić się potrzeba, aby nie broić, mówi Święty Paweł — ale w ożenieniu szukać nie zabawki, tylko obowiązku... Stary Testament przykazywał pilno młodemu ożenienie... Cóż? wagabundować po świecie? wzdychać do księżyca...
Ks. Paczura tak wypowiedziawszy swe przekonania, dosyć dla młodego niesmaczne, — przyszedł go uściskać, aby surowy ton swych wymówek złagodzić stryjowskim pocałunkiem.
— Tak się to mówi — rzekł — z obowiązku kapłańskiego, — nie dzieci jesteście, rozum macie, róbcie, co wam się zda lepszem, byleście o Bogu nie zapominali. Ja, stary, wkrótce oczy zamknę... a radbym was widzieć już obu postawionych, jak należy i szczęśliwych...
Po skończonej rozmowie pojechał Wacek do Zalesia. Tu go znów wzięto na nowe konfessaty, ale starosta nie namawiał do niczego, dopominał się tylko, aby lasy objechać. Już mu donoszono, że tu i owdzie sąsiedzcy chłopi do lasów wpadali. Kazał nazajutrz zaraz na konia siadać, a wieczorem dokumenta były do przepisywania. Starościna ledwie się doczekawszy, aby mąż skończył z Wackiem, zabrała go do siebie. Miała przeczucia, że tam jej wychowance tak dobrze, tak spokojnie, jak u niej być nie może. Musiał Wacek opowiadać, jak mieszka, jak ją kochają, i czy nie smutna, czy nie zmizerniała, czy ją głowa nie boli?
Sercem nie przybranej ale prawdziwej matki bolała nad oddaleniem Kostusi. Coraz nowe sypały się pytania. Musiał Wacek dwór opisywać, opowiadać o strukczaszynie, o pannie Mickiej, o życiu, obyczajach, o sąsiedztwie, nawet o tem, jak tam jadano, i czy Kostusi nie szkodziło inne pożywienie. A wszystko się jej tam nie podobało...
Gdy późno już Wacek dokończył, starościna wzdychając rzekła, biorąc go za rękę:
— Nie może to być, abym ja tam nie dojechała... Waćpan mi będziesz towarzyszył... Ze starostą nad-